Nie myli się tylko ten, co nic nie robi

Tak powtarzał lata temu szef, gdy zdarzało mi się dawać ciała, skutkiem czego zazwyczaj była awanti z klientem. Czy te słowa padały również w dziale designerskim Apple? Pewnie tak, choć nie sądzę, żeby szef w golfie był tak litościwy. A przecież pasmo sukcesów panów z Cupertino przeplatane jest fakapami – niektóre z nich były tak grube, że mogłyby zmieść mniejsze firmy z rynku. Na szczęście korporacja wyciąga wnioski i wpadki Apple z czasem są naprawiane.

W oczekiwaniu na nowy design iPhone’a 8 i ewentualne wtopy, przypomnijmy sobie zatem co lepsze kawałki w wykonaniu projektantów urządzeń spod znaku nadgryzionego jabłka…

Magiczne myszy

Dwie generacje Magic Mouse. Po lewej ładowanie od spodu...

Ile generacji Maców, tyle pomysłów na myszy. Niektóre dobre, niektóre kontrowersyjne, niektóre… chciałbym napisać jakoś ładniej, no ale po prostu z dupy. Na przykład sposób ładowania ostatniej wersji Magic Mouse, tej z wbudowanym akumulatorem. Naprawdę nie dało się zrobić wtyczki z przodu, żeby ładując ją można było pracować? Czy chodzi o to, żeby pracownik musiał odłożyć mysz, pójść coś zjeść albo przez te 15 minut ćwiczył kręgosłup? A dlaczego z nowej wersji tej myszy wyleciała dyskretna dioda, informująca o stanie połączenia BT? Have no idea. Narzekam, bo uwielbiam tę myszkę, tak samo jak lubiłem poprzednią, Mighty Mouse. Lubiłem tak bardzo, że kupowałem ją trzy razy. Niestety, nie dlatego, że mam trzy komputery – a dlatego, że co 1,5 roku kulka przestawała przewijać w którąś stronę lub nie klikała (używałem jej jako trzeciego klawisza, który uruchamiał Exposé). Grzegorz napisał nawet tekst o jej reanimacji, nie zmienia to jednak faktu, że wcześniej czy później nie pomoże ani pocieranie o kartkę (na której zostaje brud), ani rozbieranie mechanizmu i Mighty musi skończyć w rupieciarni. Na deser – jak mógłbym nie wspomnieć o absurdalnej okrągłej myszce pierwszego iMaca, którą wielokrotnie miałem ochotę wyrzucić przez okno, czego nie uczyniłem tylko dlatego, że martwiłem się o życie przypadkowych przechodniów. Oni przecież nie mieli pojęcia, że kursor latał mi po ekranie jak wracający z melanżu nastolatek po dopalaczach, i że mysz trzymałem dwoma palcami, próbując wyczaić, gdzie jest jej przód.

Dizajn-srizajn

Klawiatura bez... obudowyCo można zrobić z klawiaturą, żeby wyglądała jakoś szpanersko? Można pozbawić ją górnej obudowy. Efekt? Już po kilku tygodniach da się z niej wytrzepać obiad dla całej rodziny. Może to dobre pod koniec miesiąca, ale jak ją umyć? Do dziś chciałbym wiedzieć, samo sprężone powietrze nie pomaga, dlatego po latach wygląda jak odkurzacz bezworkowy… Na szczęście kilka lat temu projektanci z Apple wpadli na to, że można obniżyć skok klawiszy, dzięki czemu klawiatura nie tylko wygląda świetnie, ale też o wiele szybciej się na niej pisze. Mam taką i złego słowa na nią nie powiem; nawet baterie trzymają długo. Niestety, klawiatury nowszych serii mają już tak niskie klawisze, że są po prostu mniej wygodne. Tak samo, jak niespecjalnie wygodny jest brak portów USB, na które od lat nie ma miejsca w klawiaturach od Apple, jednak w dobie urządzeń bezprzewodowych nie jest to zbyt dotkliwe dla użytkownika. O guziku włączającym komputer na klawiaturze nawet nie chcę wspominać, bo łzy cisną mi się do oczu, a bark rypie, gdy próbuję znaleźć jego odpowiednik w moim iMacu gdzieś z tyłu obudowy.
A G4 Cube, mój ulubiony komputer, o którym zresztą popełniłem na PYM całkiem obszerny tekst? Jego przezroczysta obudowa prawie zawsze pęka po jakimś czasie, a wypaśny włącznik On/Off (dla niewtajemniczonych – ten komputer można włączyć przesuwając dłoń nad obudową) wymaga zastosowania patentu z folią, żeby sprzęt sam się nie wyłączał w przypadkowym momencie. No i pierwsza generacja skądinąd przełomowego MacBooka Air. Wcześniej czy później w każdym egzemplarzu urywały się zawiasy podtrzymujące ekran, a sam laptop miał spore problemy z przegrzewaniem. Ostatni pomysł z wywaleniem WSZYSTKICH portów z MacBooka oceniłem już we wpisie jakiś czas temu, więc nie będę się nad nim pastwił… A o spuchniętych kondensatorach Time Capsule dla odmiany możecie poczytać w poprzednim tekście Grześka.

Pamiętny mem po AntennagateGejtgate

Ludzie potrafią być zabawni. Zrzucają np. iPhone’a z helikoptera i sprawdzają, czy będzie działał. Albo moczą go w jeziorze i sprawdzają, czy wciąż reaguje na dotyk. Ekran drapią kluczami, obudowę tną diaksem, a po tym wszystkim gadają pierdoły przez 20 minut na YouTube i jeszcze zarabiają pieniądze. Aż szkoda, że ci specjaliści od hardware’u nie byli zatrudnieni w Apple kilka lat temu. Być może udałoby się im wtedy dostrzec fakt, że iPhone 4 dramatycznie gubi zasięg, gdy, jak potem tłumaczył Jobs, nieodpowiednio się trzyma telefon (problemem była nowatorska konstrukcja anteny zintegrowanej z obudową), albo że iPhone 6 gnie się, gdy go wsadzić do kieszeni na tyłku. Bo, powiedzmy sobie szczerze – ich środki i sprzęt to tylko promil tego, co mają do dyspozycji fachowcy z Kalifornii. A wpadki i tak się zdarzają. Wniosek? Nikt i nic nie pobije wyobraźni użytkowników. Kurtyna.

W części drugiej pochylę się nad fakapami software’owymi. A jest o czym pisać…

 

Posted in Bez kategorii, Ikony designu, iOS, Kij w mrowisko, Mac OS 9, Mac OS X, Na luzie and tagged , , , , , .