Onegdaj, w czasach mego dzieciństwa, miałem taką niebieską książeczkę z bajkami, spośród których jedna szczególnie utkwiła mi w pamięci. Opowiadała o pewnej dziewczynce, której nic się nie podobało: gdy padał deszcz, tęskniła za słoneczną pogodą, gdy świeciło słońce, marzył jej się deszcz… Na imię miała Marysia Niezadowolnicka.
Na rozmaitych forach dyskusyjnych (nie tylko polskich), zaobserwować można wielu duchowych spadkobierców wspomnianej bohaterki mego dzieciństwa. Komentują oni nowe, aluminiowe iMaki i narzekają: że ekran jest błyszczący, że pamięć taktowana jest zegarem 667MHz, a nie 800Mhz, panie, bida straszna. Narzekają, że karta graficzna w jakimś tam teście pod Vistą osiągnęła 74,256 klatki na sekundę w grze „Sasza z drągiem za pociągiem 2” (w trakcie gry przez sieć z czterema przeciwnikami), podczas gdy inne karty wyciągają w tej samej sytuacji równe 85 klatek. Narzekają też na katastrofalną jakość matrycy i straszliwe różnice w kolorach, zależne od kąta patrzenia, praktycznie uniemożliwiające jakąkolwiek pracę. Narzekają na brak światełka sygnalizującego sen. Narzekają – dosłownie na wszystko.
Nakarmiony owymi czarnymi niczym krowa w kropki bordo myślami, podchodziłem do zakupu nowego iMaka z pewną rezerwą, choć byłem już na niego zdecydowany. Udałem się więc do lokalnego iSpotu (relację z otwarcia tegoż przybytku w Krakowie można przeczytać w innym miejscu) i po dłuższej chwili wyszedłem z wielkim i nadspodziewanie ciężkim pudłem. Na szczęście szybko się okazało, że wrażenia internetowych Marysi Niezadowolnickich, z takich czy innych przyczyn, nie do końca pokrywają się z organoleptycznie stwierdzoną, namacalną rzeczywistością.
Nowy iMac jest ładny
Wąska, srebrno-matowa obudowa, w połączeniu ze szklanym ekranem i czarną ramką wokół niego jest po prostu rewelacyjna. Białe iMaki wyglądają w porównaniu do nowego jakoś tak smutno i nieciekawie. Broni się jedynie iMac G4, choć (nie przypuszczałem, że to kiedyś powiem) bardziej ergonomią, z jego możliwością regulacji wysokości ekranu, aniżeli wyglądem.
Okrągły otwór w podstawce pozwala wygodnie zgromadzić wszystkie niezbędne kable poza polem widzenia. Dołączona Mighty Mouse ma jeszcze krótszy kabelek, aniżeli jej wersja sprzedawana osobno, lecz jest on na tyle długi, aby dało się ją wygodnie podpiąć zarówno do klawiatury, jak i do portu USB z tyłu komputera. Tylna, plastikowa część obudowy wywarła na mnie zdecydowanie lepsze wrażenie na żywo, aniżeli na zdjęciach, przy czym dzięki swej czerni optycznie wyszczupla już i tak anorektycznego iMaka. Z żalem odnotowałem jedynie brak napisu „iMac” z tyłu. Natomiast w ramce otaczającej ekran zakochałem się od pierwszego wejrzenia.
W akcji
Choć to tylko najprostszy model, z procesorem 2GHz, kartą ATI Radeon 2400 i 1 GB pamięci RAM, to działa niesamowicie szybko, zwłaszcza w porównaniu do mego dotychczasowego iMaka G4. Ikony w Docku nie skaczą, bo nie mają na to czasu. Klikam w ikonę Safari, plum, Safari się otwiera. Klikam w ikonę Maila, plum, Mail się otwiera. Klikam w ikonę Dashboard, plum, Dashboard się otwiera, a widgety dostępne są dosłownie po sekundzie (nie trzeba po otwarciu czekać, aż się uaktywnią, co było zmorą na G4 – dopiero teraz zacznę naprawdę korzystać z Dashboard). CoverFlow w iTunes? Po prostu działa, nic się nie zacina. Nie ma też denerwującego oczekiwania na wczytanie biblioteki utworów, program uruchamia się od razu.
Da się odtwarzać filmy na YouTube, te same, z którymi nie dawał sobie rady procesor G4, a bez problemu wyświetlał wiekowy Acer mej znajomej, ze zwykłym Celeronem (nie, prędkość sieci nie stanowiła problemu, tak, uaktualniłem Flash Playera, nie, nie było problemów z Tigerem). Front Row działa płynnie, po wciśnięciu przycisku pilota reaguje od razu, jedynie przygotowanie listy zawartości katalogu „Filmy” trwa chwilkę. Bez problemu odtwarza filmy z napisami (po instalacji wtyczki Perian), podczas gdy na G4 przeskakiwały klatki, a przy nakładaniu się na siebie paska zmiany głośności i napisów zacinał się nie tylko obraz, ale nawet i dźwięk.
Wbudowana kamera iSight przewyższa jakością obrazu swoją zewnętrzną starszą siostrę, choć nie posiada automatycznej regulacji ostrości. Photo Booth zapewnia rozrywkę na dłuższą chwilę, a darmowe CrazyMirror – nawet na bardzo długą. iChat działa świetnie, jak zawsze, ale oferuje dodatkowo możliwość wideokonferencji z kilkoma osobami (ikonka kamery w oknie programu zmienia się troszeczkę, aby odzwierciedlić ten fakt). Skype? Uruchomienie zajmuje trzy podskoki ikony w Docku, w porównaniu do czternastu na G4. Działają (nareszcie!) rozmowy wideo z użytkownikami pecetów, normalnie, a nie jako pokaz slajdów z rwącym się głosem.
Dźwięk z wbudowanych głośników jest do przyjęcia, za subiektywne punkty odniesienia przyjmując pochrumkiwania głośniczków MacBooka (których nie jestem w stanie wytrzymać), popiskiwania głośnika w iMaku G4 (które mnie irytują) i muzykę z przeźroczystych głośników Soundsticks II (która brzmi dla mnie bardzo dobrze). O ile bez Soudsticków nie byłem w stanie oglądać na poprzednim iMaku G4 filmów czy słuchać muzyki, to w przypadku tego komputera jestem w stanie dźwięki generowane przez wbudowane głośniki zaakceptować (oczywiście z pewnym trudem).
Głośniki nie są jednak jedynym źródłem dźwięku w komputerach. Oprócz nich dźwięki wydają także huczące, wyjące i szumiące wentylatory. Na szczęście – nie w iMaku. Do tej pory myślałem, że mój iMac G4 był cichy (wymieniłem w nim zarówno dysk, jak i wentylator). Myliłem się. Nowy, aluminiowy iMac jest praktycznie absolutnie bezgłośny. Oczywiście coś tam sobie delikatnie mruczy, ale żeby ten dźwięk usłyszeć, trzeba się postarać. Uruchomiłem Terminal i użyłem kilku poleceń yes > /dev/null, aby obciążyć procesor. W MacBooku taka procedura owocuje włączeniem dosyć głośnych wentylatorów, iMac odpowiedział mi jednak milczeniem. I o to chodzi.
Po drugiej stronie lustra
Ekran nowego iMaka jest szklany, połyskliwy i błyszczący. Gdy komputer jest wyłączony, można przyjrzeć się swemu odbiciu dosyć dokładnie. Nie próbowałem się ogolić, ale sądzę, że byłoby to zadanie wykonalne. Po włączeniu sytuacja się poprawia, niemniej jednak odbicia są nadal widoczne, zwłaszcza gdy mamy za plecami jakieś źródła światła.
W moim przypadku było to odbicie słońca, które wstając, często radośnie zagląda do mego pokoju przez okno i rozświetla znajdującą się tu szafkę. Owa rozświetlona szafka wyraźnie pojawiła się na ekranie iMaka. Co prawda ruch spętanych grawitacyjnym uściskiem ciał niebieskich dosyć szybko sprawił, że szafka utraciła swój stan porannego oświecenia, znikając tym samym z ekranu, niemniej jednak, jak mawiali starożytni, caveat emptor. Ekran iMaka odbija światło, bardziej nawet, aniżeli ekran MacBooka, jeśli więc np. ktoś ma za plecami okno, po zakupie tego modelu może odczuć nagłą potrzebę przemeblowania.
Matryca w 20″ modelu nie wyświetla pełnych 16 milionów kolorów. Ale iMac to sprzęt domowy, jeśli ktoś chce idealnego odwzorowania barw (na LCD…?), powinien rozważyć zakup innego komputera. Przy czym, jeśli ktoś tegoż idealnego odwzorowania barw naprawdę potrzebuje, zapewne nie będzie mieć przy zakupie odpowiedniego monitora problemów natury finansowej. Mnie brak milionów kolorów nie przeszkadza. Podoba mi się za to bardzo duża jasność ekranu, którą (w trosce o oczy) od razu obniżyłem aż do połowy. Na iMaku G4 musiałem cały czas mieć ustawioną maksymalną jasność, żeby cokolwiek było widać, i z zazdrością zerkałem na jasny ekran MacBooka Doroty (która, jak pamiętamy, opisywała już tutaj swoje wrażenia z użytkowania tegoż), ponieważ obraz na wyświetlaczu iMaka G4 był szary, ciemny i wyblakły. W porównaniu jednak z ekranem nowego iMaka, to wyświetlacz MacBooka wygląda szaro, brudno i smutno.
Kolory wyświetlanego obrazu różnią się w zależności od kąta patrzenia: gdy spoglądamy na niego od dołu, jest ciemniejszy, gdy zaś patrzymy od góry – jaśniejszy; wynika to z konstrukcji matrycy zastosowanej w modelu 20″. Jednakże w porównaniu do ekranu iMaka G4 odczułem drastyczny wręcz skok jakościowy; różnice w jasności na jego matrycy były znacznie bardziej widoczne i dokuczliwe, tutaj zaś są (jak dla mnie) – pomijalne.
Nowe iPhoto
Wraz z komputerem otrzymujemy pakiet dodatkowego oprogramowania. Niestety, o ile do MacBooka Dorota dostała jakąś grę, program do robienia komiksów i parę innych rzeczy, na nowym iMaku znalazłem tylko iLife i demo pakietu Microsoft Office. Ten ostatni jest tym samym pakietem Office, jaki znamy od 2004 roku, lecz iLife jest całkiem nowe, wyposażone w bardzo ciekawe funkcje. Przede wszystkim spodobały mi się „zdarzenia” z iPhoto, znacznie zwiększające wygodę przy katalogowaniu zdjęć, oraz możliwość ukrywania niektórych fotek. Tęskniłem za tym od dawna.
Jak działają „zdarzenia”? Otóż stanowią one coś w rodzaju katalogów w fototece, z tą różnicą, że program stara się automatycznie umieszczać w nich zdjęcia, w oparciu o daty ich wykonania, w czym oczywiście można mu także pomóc ręcznie. Ten sposób organizacji fototeki pozwala łatwiej zapanować nad nieustannie zwiększającą się jej zawartością, choć czasem utrudnia znalezienie pojedynczego zdjęcia – wtedy jednak możemy powrócić na chwilę do dotychczasowego sposobu wyświetlania.
Ukrywanie zdjęć to funkcja, o której dawno marzyłem. Do tej pory musiałem niektóre zdjęcia wyjmować z fototeki iPhoto i umieszczać w osobnych katalogach na dysku, ponieważ z różnych względów nie nadawały się do pokazywania niektórym osobom. Teraz po prostu zaznaczam je jako „ukryte” i mam problem z głowy: wszystkie zdjęcia są w iPhoto, ale te mogące wywołać niezdrowe emocje u niektórych kobiet po fizycznej lub mentalnej menopauzie, na pewno nie pojawią się w nieoczekiwanej chwili.
O pozostałych programach z pakietu iLife trudno mi się wypowiedzieć, bowiem do tej pory z nich nie korzystałem. Mam w planie bliższe spotkanie z iMovie, które przeszło całkowity lifting i liposukcję, dzięki czemu wydaje się być bardziej intuicyjne od poprzedniej wersji, ale ewentualnymi wrażeniami podzielę się dopiero w przyszłości.
Klawiatura
Niektórzy zapewne zadają sobie pytanie, dlaczego jeszcze nie wspomniałem o nowej klawiaturze. Tej aluminiowej, MacBookowej, płaskiej klawiaturze, którą prezentował Steve. Tej z portami USB 2.0. Tej, która znajduje się w każdym pudełku z nowym iMakiem.
Otóż nie wspomniałem, ponieważ klawiatury tej w zestawie nie było. Okazało się, że w Polsce dostępne są tylko iMaki bez klawiatur. Na szczęście (jako że korzystanie z komputera bez tegoż urządzenia jest cokolwiek utrudnione) podczas zakupu do iMaków dołączane są białe klawiatury poprzedniej generacji. Jeżeli ktoś zastanawia się teraz, jak to jest możliwe, skoro nowe klawiatury, jako część zestawu, znajdują się w pudełku z komputerem, podpowiem: pudełka są otwarte, klawiatury wyjęte.
Komputery ze starymi klawiaturami kosztują tyle samo, co z nowymi; gdy te zawitają w końcu do Polski (koniec września, początek października), nie będzie się dało dokonać prostej wymiany; jeśli ktoś zechce, będzie musiał nową klawiaturę po prostu kupić, oddając poprzednią siostrze lub sprzedając na Allegro. Cóż, zapewne jak zwykle problemy z wyprodukowaniem odpowiedniej ilości sprzętu odbijają się na krajach Trzeciego Świata. Dobrze, że chociaż iMaki do nas dotarły…
Więcej pamięci
Kupiłem iMaka z 1 GB pamięci RAM, ponieważ zakup dodatkowej pamięci u dystrybutorów Apple to dla jednych finansowe samobójstwo, dla innych kosztowna ekstrawagancja, dla wszystkich zaś niewątpliwy cenowy skandal. Po uzupełnienie ilości RAMu udałem się więc do lokalnego sklepu komputerowego. Na szczęście, w przeciwieństwie do poprzednich modeli, w aluminiowych iMakach standardowy 1 GB nie oznacza dwóch pamięci po 512 MB. Od spodu (pod jabłkiem) dostępne są dwa sloty, przy czym w jednym tkwi pamięć 1 GB, drugi zaś jest zapraszająco pusty. Instalacja RAMu jest łatwa: po odkręceniu jednej śrubki wystarczy wetknąć kość w stosowne miejsce, przy czym nie musi jej (jak w MacBookach) dociskać pan Pudzianowski. Aby nabyć pamięć do nowego iMaka, wystarczy powiedzieć miłej pani w sklepie (niskim głosem, spoglądając jej głęboko w oczy), że pragnie się pamięci SO-DIMM na szynę 667MHz. W moim przypadku zwykła pamięć „no-name”, do której nie przyznaje się żaden liczący się producent, okazała się działać bez najmniejszych problemów.
Ale zaraz… brudny i poobijany?
Niestety. Ogólne zadowolenie z zamiany G4 na Core 2 Duo zepsuły mi ciemne kropki w prawym górnym rogu ekranu. Kropki przypominające nieco martwe piksele, ale równie dobrze mogące być drobinkami kurzu lub zarysowaniami po wewnętrznej stronie szyby, znajdującej się przed matrycą. Na ekranie iMaka G4 miałem pięć martwych pikseli, znajdujących się w centralnej części wyświetlacza. Tutaj nieprzyjemności znajdują się w prawym górnym rogu i są przez to mniej widoczne, niemniej jednak ich obecność boli. Miejmy nadzieję, że gwarancja obejmuje takie wpadki.
Na zakończenie
Szczerze mówiąc, jestem ze swego nowego iMaka zadowolony. Przejście z G4 na Core 2 Duo było dla mnie całkowitym szokiem, prędkość jest niesamowita, cisza – obezwładniająca, obraz – dużo, dużo lepszy, a wygląd – uroczy. Gdyby tylko nie te kropki na ekranie…
Uzupełnienie
Wśród komentarzy dotyczących mego opisu iMaka pojawił się zarzut uprawiania „tragicznej kryptoreklamy” oraz stwierdzenie, że należy potencjalnych nabywców tegoż sprzętu ostrzec.
Cóż, wnikliwa lektura mego tekstu zdradza, że ja owych nabywców in spe w wielu miejscach ostrzegam: że pierwsze egzemplarze w Polsce sprzedawane były ze „starymi” klawiaturami, że ekran jest błyszczący i w niektórych sytuacjach mocno odbija światło, że matryca nie wyświetla wszystkich 16 milionów kolorów… Ba, można nawet zauważyć, że ostrzegam nie tylko po polsku, ale i w pięknym, acz martwym języku starożytnych Rzymian.
Pomimo jednak wymienionych w tekście wad, cieszę się z nowego nabytku. Cieszę się, że jest szybki. Cieszę się, że jest ładny, choć wiem, że moje zdanie na temat wyglądu nowego iMaka nie musi pokrywać się ze zdaniem innych. Warto jednak pamiętać, że coś, co dla jednej osoby jest wadą dyskwalifikującą dany sprzęt (chociażby jakość matrycy dla kogoś, kto chciałby używać tego modelu np. do profesjonalnej edycji fotografii), dla innej może być tylko lekką niedogodnością. Dla mnie przejście z iMaka G4 było także i pod tym względem mocnym skokiem jakościowym, ponieważ „lampka” miała matrycę dużo gorszą, jeśli chodzi o odwzorowanie barw pod różnym kątem patrzenia.
Zaznaczam więc na koniec: moja recenzja tego iMaka jest subiektywna. Porównuję go do starego iMaka G4, ale nie dlatego, żeby sztucznie uwypuklić zalety, tylko dlatego, że takiego właśnie sprzętu wcześniej używałem na co dzień w domu.
Pewien amerykański producent kostiumów Batmana umieszcza na nich ostrzeżenie, że kostium ów nie pozwoli użytkownikowi (lub użytkowniczce) latać. Ewidentnie muszę zrobić tak samo:
Uwaga: opis dotyczy moich własnych doświadczeń związanych z używaniem tego komputera do moich zastosowań. Twoje doświadczenia mogą się różnić.