W sklepach pojawiła się, zapowiadana już dawno, nowa wersja systemu operacyjnego Mac OS X, oznaczona numerem 10.6 i nosząca nazwę „Snow Leopard”, czyli po polsku „pantera śnieżna”. Użytkownicy Leoparda (10.5) mogą nabyć uaktualnienie za jedyne 129 złotych, natomiast posiadacze starszych wersji systemu, którzy chcą spotkać się z panterą śnieżną, muszą tychże złotych wydać 699, w tej cenie dostaną jednak również pełną wersję pakietu iWork’09 (procesor tekstu Pages, program do prezentacji Keynote i arkusz kalkulacyjny Numbers) oraz iLife’09 (a więc nowe iPhoto do katalogowania zdjęć, iWeb do tworzenia własnych stron internetowych, iMovie do montażu filmów oraz iDVD do nagrywania ich na płyty DVD).
Rozstanie z Leopardem?
Zerwanie z systemem, z którym spędziło się tyle czasu, nigdy nie jest proste. Jedni od razu rzucają się w objęcia tego, co nowe, mając nadzieję, że tym razem będzie lepiej. Inni boją się radykalnych rozwiązań, choć dobrze wiedzą, że rozstanie jest nieuchronne. Zasięgają opinii znajomych, szukają porad w Internecie, zadają sobie pytanie, czy Snow Leopard ma w sobie „to coś”? Czy to będzie tylko chwilowy romans, zakończony szybkim powrotem do Leoparda, czy stały, szczęśliwy związek?
Instalacja
Drżącymi z wrażenia rękami (OK, to tylko dla podwyższenia dramatyzmu, brzmi lepiej, niż „znudzonym ruchem”) wyjąłem płytkę z opakowania. Apple zerwało z dotychczasową estetyką obejmującą wariacje na temat znaku X – tym razem z pudełka i płyty spogląda na nas pantera śnieżna, imienniczka nowego systemu. Nie ma również książeczki znanej z Leoparda, omawiającej obsługę systemu, zamiast niej jest tylko kilkustronicowa wkładka.
Po ponownym uruchomieniu komputera z płyty i wybraniu właściwego języka zauważyłem wartą odnotowania rzecz: Rosetta oraz QuickTime 7 to obecnie składniki opcjonalne. Nie trzeba jednak się martwić, jeżeli ktoś ich nie zaznaczy podczas instalacji: w razie potrzeby (np. podczas próby uruchomienia programu przeznaczonego dla procesora PowerPC) system zaproponuje automatyczne pobranie odpowiedniego składnika z sieci.
Instalacja przebiegła sprawnie, ale wcale nie szybciej, niż w przypadku Leoparda (ponad pół godziny). Wybrałem domyślną opcję, czyli uaktualnienie bieżącego systemu, co w założeniu miało pozostawić moje konto użytkownika i wszystkie ustawienia nietknięte, po prostu podmieniając system z 10.5 na 10.6. Komputer uruchomił się ponownie, na ekranie pojawiło się okno logowania, wyświetlone na subtelnie zmienionym tle (niby znane z Leoparda gwiazdy, mgławice, czy co to tam było, ale jednak nieco inne). Zalogowałem się.
Pierwszą rzeczą, jaką odnotowałem (z ulgą), był fakt, że uaktualnienie przebiegło prawidłowo, z zachowaniem dotychczasowych preferencji: na ekranie ujrzałem to samo, znajome biurko, jakie miałem do tej pory, ze zdjęciem obiektu mych seksualnych fantazji, Jennifer Aniston. Drugą – była szybkość. Biurko pojawiło się prawie od razu, a leżące na nim ikony zyskały swój podgląd natychmiast, podczas gdy w Leopardzie zawsze trzeba było na to chwilę poczekać.
Szybciej
Zgodnie z zapowiedziami, Snow Leopard miał być ulepszoną, zoptymalizowaną wersją Leoparda, zwłaszcza pod kątem szybkości działania. To miłe – może zamiast kupować nowego iMaca za 5000 zł, wystarczy kupić nowy system za 129 zł?
Rzeczywiście, Snow Leopard działa zauważalnie szybciej. Nie chciało mi się bawić w pomiary, więc w poszukiwaniu słupków i liczb odsyłam na inne strony. Różnicę po prostu widać gołym okiem. System szybciej się uruchamia, szybciej loguje użytkownika, co więcej, znane z Leoparda „rzężenie” dysku występuje rzadziej i nie powoduje blokowania interfejsu – np. w Leopardzie pierwsze rozwinięcie menu widocznego u góry ekranu zajmowało irytującą chwilę, użytkownik klikał, po czym czekał dwie, w porywach trzy sekundy, zanim pojawiła się lista poleceń. Dopiero kolejne kliknięcia w menu powodowały natychmiastową reakcję. Snow Leopard reaguje od razu już za pierwszym razem.
Minimalizowanie okien w systemie 10.5 zawsze skłaniało do refleksji: ile rdzeni musi mieć procesor, jak potężna musi być karta graficzna, ile gigabajtów pamięci potrzeba, aby płynnie wyświetlić efekt „zwijania” okna do Docka? Snow Leopard odpowiada: nie chodzi o sprzęt, tylko o programistów. Nareszcie zwijanie okien jest równie płynne, jak w Tigerze. Gdybym był złośliwy, napisałbym zgodnie z prawdą: „jak w Tigerze na iMacu G4/800 MHz”, ale nie jestem, więc nie napiszę.
Przyspieszone zostało nawet działanie funkcji „wymuś zakończenie”. W Leopardzie bolało mnie, że gdy jakiś program odmawiał posłuszeństwa, a ja kliknąłem w jego ikonę w Docku prawym przyciskiem (wiem, puryści klikają z klawiszem Control) i wybrałem polecenie „Wymuś zakończenie”, system czekał przez dłuższą chwilę, być może w złudnym przeświadczeniu, że „wiszący” program jednak odpowie. Snow Leopard zabija go od razu. Natychmiast. Na śmierć.
W Leopardzie irytowało mnie również powolne działanie dosyć przydatnej funkcji, mianowicie pokazu slajdów w Mailu. Irytacja nie była spowodowana tym, że po kliknięciu w przycisk „Szybki przegląd” rozpoczynało się charakterystyczne, leopardowe „oranie dysku”, a użytkownik musiał z pokorą czekać na efekt, tym dłużej, im więcej zdjęć chciał obejrzeć. Nie, moja irytacja spowodowana była tym, że pamiętałem, jak funkcja ta działała w Tigerze – tam jakoś dało się pokazać zdjęcia od razu (tak, w dodatku na G4). W 10.6 najwyraźniej znów się tak da. Niestety, aby wyświetlić pokaz na pełnym ekranie, należy (tak samo, jak w Leopardzie) podczas klikania w przycisk „Szybki przegląd” przytrzymać wciśnięty klawisz Opcja, ale OK, mogę z tym żyć.
Staranniej
Używając Snow Leoparda nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że niby wygląda on tak samo, jak Leopard, ale jakby lepiej, przyjemniej, milej dla oka. Zastanawiając się, skąd wzięło się to wrażenie, zacząłem porównywać oba systemy, uruchomione jednocześnie na dwóch komputerach. W tym miejscu udaję, że nie słyszę komentarzy o ludziach, którzy mają najwyraźniej za dużo czasu (dziecko se zrób!). Okazało się, że Snow Leopard przygotowany jest staranniej. Przyciski, które w Leopardzie były porozrzucane bez ładu i składu, w Snow Leopardzie ułożone są równo, choć niekiedy mogą zaskoczyć swą szerokością. Prostokąt zaznaczania w Finderze łagodnie wtapia się w tło, zamiast znikać od razu po puszczeniu przycisku myszy. Po podłączeniu tabletu ikona Ink nie psuje wyglądu okna Preferencji systemowych, tylko pojawia się ładnie w tej samej linii, co pozostałe, nie powodując przesunięcia ostatniej ikony w dół. Okna dialogowe są szersze, co sprawia, że wygodniej mi się czyta zawarty w nich tekst. Chowanie i pokazywanie paska bocznego i paska narzędzi w oknach Findera jest animowane. I tak dalej, i tak dalej – Snow Leopard zawiera mnóstwo drobnych, wizualnych zmian, z których na razie zauważyłem pewnie tylko małą część, ale które wpływają na postrzeganie przez użytkownika systemu jako dopracowanego.
Dla porównania (jeden obraz to podobno tysiąc słów) zamieszczam dwie ilustracje, przedstawiające to samo okno preferencji. Pierwsza, widoczna z lewej, pochodzi z systemu 10.5, druga natomiast – z 10.6.
Uwagę warto zwrócić na przyciski, widoczne po prawej stronie okna. W Leopardzie wyglądają one na wrzucone jakby w pośpiechu, bez zastanowienia, natomiast w Snow Leopardzie wydają się być umieszczone z rozmysłem, równo i miło dla oka.
Polszczej
Przyzwyczaiłem się do myśli, że na polskim rynku od Apple nie można wymagać zbyt wiele. Po co udostępniać tu iTunes Store (i tak wszyscy uwierzą, że jego brak jest winą ZAIKSu), po co obsługiwać zamawianie odbitek i albumów z iPhoto (tak, to też niewątpliwie wina ZAIKSu), po co zakładać Apple Store? Spotkało mnie jednak miłe zaskoczenie. Nie, albumów z iPhoto zamawiać nadal nie można, ale język polski w Snow Leopardzie potraktowany został zdecydowanie poważniej. Przede wszystkim dostępny jest wbudowany polski słownik pisowni – nie trzeba już doinstalowywać różnych CocoASpellów czy innych CheckSpellów, wystarczy wybrać język polski z menu w preferencjach języka i tekstu. Jako że uaktualniłem istniejący system, w którym do tej pory używałem CheckSpella, we wspomnianym menu ujrzałem dwie pozycje zatytułowane „polski”, musiałem więc ręcznie usunąć stary słownik, wyrzucając plik CheckSpell.service, znajdujący się w katalogu /Biblioteki/Services.
Oprócz sprawdzania pisowni, system prawidłowo rozpoznaje i wstawia polskie cudzysłowy, dolne i górne. Sama lokalizacja systemu też wygląda nieco lepiej, zniknęły rozmaite „kwiatki” znane z Leoparda, typu teksty nie mieszczące się w okienkach, a komunikaty pojawiające się przy próbie otwarcia świeżo pobranego programu są bardziej zrozumiałe. Niektóre nazwy uległy zmianie, np. zamiast „lokacji sieciowych” są „lokalizacje sieciowe”, a zamiast „oszczędnego komputera” jest „oszczędzanie energii”, inne natomiast pozostały takie same – nadal więc mamy biurko, programy i katalogi, a nie jakiś pulpit, aplikacje i foldery. Uspokoję niektórych, a innych zmartwię: nie wrócił przycisk „Poniechaj”.
Niestety, większość widgetów Dashboard nadal komunikuje się z użytkownikiem tylko w języku angielskim, chcąc więc np. sprawdzić pogodę, trzeba nauczyć się angielskich nazw dni tygodnia. Ciekawa sprawa jest z automatem tłumaczącym teksty na różne języki, po odwróceniu widgeta czytamy, że za jego działanie odpowiada firma Systran, a gdy klikniemy w jej logo, otwiera się strona, na której osadzone jest bardzo podobne narzędzie, różniące się jednak od systemowego widgeta odrobinę szerszą listą obsługiwanych języków. Tak, jest na niej język polski. Podobna sytuacja występuje z widgetem do przeliczania walut: złoty polski nie figuruje na liście, ale po odwróceniu widgetu i kliknięciu w logo Yahoo Finance, czyli serwisu udostępniającego kursy walut, możemy przekonać się, że przeliczanie kursów złotego jest tam dostępne. Cóż, pozostaje zacytować znanego filozofa Jaggera: You Can’t Always Get What You Want.
Nowy QuickTime
Największe zmiany przeszedł QuickTime Player. Obecnie jest to zupełnie nowy program. Znane z poprzedniej wersji okno i przyciski zniknęły, teraz całe okno QuickTime Playera zajmuje wyświetlany film, a przyciski pojawiają się tylko wtedy, gdy ruszamy nad oknem wskaźnikiem myszy. Można wygodnie przycinać filmy, używając podobnego narzędzia, jakie znamy z iPhone’a 3GS, da się również eksportować materiał wideo (co do tej pory wymagało zakupu wersji Pro), jest także funkcja szybkiego publikowania filmów na YouTube lub MobileMe.
Funkcje edycji i eksportu są nowością w stosunku do standardowego QuickTime’a, ale znacznym krokiem wstecz z perspektywy użytkownika wersji Pro. Najwyraźniej ma być prosto, łatwo i przyjemnie, zamiast więc listy formatów i mnóstwa narzędzi do zmiany szybkości bitowej, kodowania obrazu i dźwięku, częstotliwości umieszczania klatek kluczowych itp. mamy tylko kilka ogólnych sposobów eksportu: film dla iPhone’a, film dla Apple TV, film do odtwarzania na komputerze. O tak zaawansowanych funkcjach, jak wydzielanie ścieżek czy eksport samego dźwięku można zapomnieć. Jeżeli więc ktoś do tej pory nie używał płatnej wersji QuickTime’a, zapewne ucieszy się z nowych, niedostępnych wcześniej funkcji, natomiast jeśli ktoś zapłacił za wersję Pro, odczuje bolesny zawód. Na szczęście „stary” QuickTime 7 nadal jest dostępny – czeka na nas w katalogu Narzędzia. Instalator systemu umieszcza go tam na wyraźne żądanie użytkownika (trzeba to zaznaczyć na liście składników) lub automatycznie, jeżeli wykryje podczas uaktualniania obecność wersji Pro.
Niezbędnym dodatkiem do QuickTime’a jest Perian, zestaw kodeków pozwalających na odtwarzanie filmów w różnych popularnych formatach. Na szczęście Perian działa ze Snow Leopardem, choć zauważyłem jedną niedogodność: w nowym QuickTime Playerze nie działa odtwarzanie plików mkv, choć wspomniany QuickTime 7 otwiera je bez przeszkód.
Nowy QuickTime pozwala także na nagrywanie tego, co dzieje się na ekranie. Funkcja ta jest bardzo użyteczna, jeżeli np. chcemy komuś coś objaśnić lub pokazać – do tej pory trzeba było używać w tym celu dodatkowych programów, godząc się albo z ceną ocierającą się o absurd (Snapz Pro, 70 dolarów) albo z ograniczeniami (darmowy Jing, pozwalający zarejestrować maksymalnie pięciominutowy materiał). Liczba klatek na sekundę jest jednak trochę obniżona, co z jednej strony zapewnia mniejszą wielkość pliku, a z drugiej uniemożliwia przechwytywanie w ten sposób filmów. Mam nadzieję, że dzięki tej nowej funkcji na rozmaitych stronach i blogach poświęconych Mac OS X pojawią się nowe działy z poradami dla użytkowników, zilustrowane zarejestrowanym za pomocą QuickTime Playera materiałem poglądowym.
Nowy Dock
Na pierwszy rzut oka Dock wygląda tak samo, jak do tej pory. Jednak to pozory, a pozory, jak powszechnie wiadomo, mylą. Pierwszą różnicę widać po kliknięciu w dowolną ikonę w Docku prawym przyciskiem myszy. Zamiast znajomego, białego menu pojawi się jego czarna, półprzezroczysta wersja.
Cóż, może być, ani mnie jakoś specjalnie nowy wygląd nie odrzuca, ani nie czuję intensywnej nostalgii za starym. Niestety, wraz z wyglądem zmienił się również układ dostępnych w tym menu poleceń, moim zdaniem na niekorzyść. Otóż dosyć często używane przeze mnie polecenie „Pokaż w Finderze” przesunięte zostało do podmenu Opcje, co utrudnia jego szybki wybór, przywodząc na myśl rozwiązania znane z systemu Windows (dla nieużywających: aby utworzyć nowy katalog w systemie Windows, zwany nie wiedzieć czemu „folderem”, trzeba wybrać najpierw polecenie Nowy, rozwijając menu kontekstowe, po czym dopiero z niego można wybrać polecenie utworzenia katalogu).
Ciekawa rzecz dzieje się po kliknięciu w ikonę uruchomionego programu i przytrzymaniu przycisku myszy. Chowają się wówczas wszystkie okna pozostałych programów, a na ekranie rozłożone zostają okna programu, którego ikona została kliknięta. Jest to odpowiednik naciśnięcia klawiszy Control-Expose w poprzednim systemie. W trybie tym można klikać w ikony pozostałych uruchomionych programów, aby przełączać wyświetlanie ich okien. Oprócz tego sposobu wywoływania widoku Expose można oczywiście używać również dotychczasowych kombinacji klawiszy: Expose, aby pokazać wszystkie okna wszystkich programów, Command-Expose, aby odsłonić biurko, oraz wspomniane Control-Expose, aby pokazać okna bieżącego programu. Bardzo przydatną cechą jest pokazywanie również okien zwiniętych do Docka (zminimalizowanych), pojawiają się one na dole ekranu, poniżej cienkiej, poziomej linii. Co więcej, w Expose działa także Quick Look: można wskazać zmniejszone okno i nacisnąć spację, aby zobaczyć je w pełnym rozmiarze.
Wspomniane zwijanie okien do Docka przeszło również korzystny lifting. Wspomniałem już wcześniej o poprawie prędkości, okna znów zwijają się płynnie, ale nie tylko to zostało zmienione – teraz można wybrać również miejsce docelowe dla zwijanych okien: miniaturki obok Kosza (jak do tej pory) lub ikony programów. Gdy zaznaczone zostanie minimalizowanie okien do ikon programów, nie zajmują one cennego miejsca w Docku, lecz chowają się za ikonami programów, do których należą. Rozwijanie ich może być w takiej sytuacji nieco kłopotliwe: gdy zwiniemy pojedyncze okno, np. Preferencji systemowych, kliknięcie w ikonę tego programu spowoduje rozwinięcie zminimalizowanego okna. Jeżeli jednak zwiniemy kilka okien programu, np. Findera, kliknięcie w jego ikonę spowoduje rozwinięcie tylko jednego okna. Pozostałe można rozwinąć za pomocą funkcji Expose – należy kliknąć i przytrzymać ikonę programu, a następnie kliknąć w jedno ze zminimalizowanych okien.
Stosy, umieszczone obok Kosza na śmieci stały się (nareszcie!) użyteczne. Przede wszystkim, po rozwinięciu zawartości jako siatki, można ją przewijać, co pozwala na przeglądanie nawet dużych katalogów. Co więcej, kliknięcie w ikonę katalogu nie powoduje otwarcia go w Finderze, lecz w tej samej siatce stosu. Pozwala to np. na szybki dostęp np. do programów i narzędzi. Oprócz znanych stosów z dokumentami i pobranymi plikami w Docku domyślnie umieszczony jest także katalog programów.
Wiem, gdzie jesteś
Ciekawą rzecz można znaleźć w panelu „Data i czas” w oknie Preferencji systemowych. Otóż Snow Leopard najwyraźniej umie ustalić strefę czasową na podstawie bieżącego położenia, które określa w podobny sposób, jak iPod touch – sprawdzając widoczne sieci Wi-Fi i porównując je z danymi gromadzonymi przez firmę Skyhook. Jeśli ktoś czuje taką potrzebę, może ręcznie dodać swój router bezprzewodowy do bazy, ponieważ dla Skyhooka świat kończy się na linii Odry (stąd też polscy użytkownicy iPodów touch zastanawiają się, po co w programie Mapy przycisk do lokalizacji, skoro on przecież nie działa…)
Jeżeli obecność tej funkcji budzi u kogoś dyskomfort, myśli paranoidalne i poczucie permanentnej inwigilacji, może (podobnie jak w iPhonie lub iPodzie touch) wyłączyć usługi lokalizacji. Stosowne pole wyboru znajduje się w preferencjach ochrony.
Drobne przyjemności
Pracując z nowym systemem, co rusz napotykam drobne, ale bardzo miłe usprawnienia. Na przykład, w menu AirPort widoczne są teraz nie tylko nazwy sieci, ale również siła ich sygnału, dzięki czemu wiadomo, do której warto próbować się przyłączyć, a którą można zignorować.
Kliknięcie w ikonę baterii z wciśniętym klawiszem Opcja (Alt) pozwala sprawdzić ogólny stan baterii: czy jest ona jeszcze dobra, czy już nadaje się tylko do wymiany, bo nawet po pełnym naładowaniu i tak nie pozwoli na dłuższą pracę. Poziom baterii w bezprzewodowej klawiaturze i myszy pokazywany jest w panelach preferencji myszy i klawiatury, nie trzeba szukać go w preferencjach Bluetooth.
Gesty wielopalczaste działają teraz również na pierwszej wersji MacBooka Air, podczas gdy w Leopardzie należało w tym celu kombinować z podmianą plików systemowych. W programie Podgląd można łatwiej dodawać adnotacje do obrazków (np. zakreślenia, strzałki lub notatki). Program Pobieranie obrazów pozwala wybrać różne automatycznie otwierane programy dla różnych aparatów fotograficznych, można więc sprawić, że np. po podłączeniu Canona 450D otworzy się iPhoto, natomiast podłączenie iPhone’a zostanie zignorowane.
Quick Look umie już wyświetlać podgląd wycinków tekstowych (czyli tekstów przeciąganych np. z okna Safari na biurko). Listę układów klawiatur można przeszukiwać, chcąc więc napisać parę słów po rosyjsku, wystarczy wpisać „ros”, aby szybko znaleźć potrzebny układ. W preferencjach klawiatury można dostosować zawartość menu usług, koniec więc z przebijaniem się przez niepotrzebne usługi, aby dotrzeć np. do Odwieszacza znaków (tak, można również włączać i wyłączać usługi zapewniane przez inne programy).
Zrzuty ekranu, które (jak każdy pamięta z uważnej lektury działu X-TIP) zachowujemy na biurku naciśnięciem klawiszy Command-Shift-3 lub Command-Shift-4, mają obecnie nowe nazwy. Do tej pory każdy zrzut zachowywany był w pliku o nazwie „Obrazek” z dołączonym numerem, co sprawdzało się tak długo, jak zrzuty te leżały na biurku. Po przeniesieniu kilku z nich do osobnego katalogu pojawiał się problem, kolejne zrzuty numerowane były bowiem od początku, a przeniesienie ich do tego samego katalogu wymagało ręcznej zmiany nazwy. Obecnie problem ten znika, ponieważ nazwa każdego zrzutu zawiera w sobie dokładną datę wykonania: dzień, miesiąc, rok, godzinę, minuty i sekundy.
Nareszcie można dostosować działanie pola wyszukiwania w oknach Findera. System 10.5 domyślnie przeszukiwał całą zawartość komputera, co według mnie było zachowaniem wyjątkowo mało intuicyjnym – gdy użytkownik chce przeszukać komputer, używa ikony Spotlight w prawym górnym rogu ekranu, natomiast jak coś wpisuje w otwartym oknie Findera, chce najwyraźniej przeszukać zawartość tego okna. Nowy Finder pozwala ustalić, czy wyszukiwanie ma przebiegać w bieżącym katalogu, całym komputerze czy ostatnio wybranym miejscu.
Nieprzyjemności
Niestety, nie do końca jest słodko i pluszowo. Oprócz dużych i małych przyjemności, Snow Leopard przynosi ze sobą również cierpki smak niedociągnięć, a nawet gryzący smród błędów.
Przede wszystkim: pilot Apple stał się bezużyteczny. Nie działa bowiem funkcja uaktywniania trybu wyłączności, przez co PYM Player (i każdy inny program, sterowany pilotem) nie może zarezerwować pilota tylko dla siebie. Na skutek tego przyciski pilota zawsze włączają Front Row, zawsze regulują głośność i zawsze uruchamiają iTunes, niezależnie od tego, do czego chciałby użyć ich bieżący program. Uzupełnienie: problem z pilotem został rozwiązany w wersji 10.6.2.
Wspomniałem już o rozbiciu menu kontekstowego w Docku na część główną i podmenu Opcje, nie zaznaczyłem jednak, że poza ową niedogodnością funkcjonalną widać tam również niedociągnięcie czysto estetyczne: w menu kontekstowym Docka używane są różne czcionki, w zależności od tego, czy włączone jest Expose. Tego po Apple się nie spodziewałem! Oczekiwałem spójności w wyglądzie.
Ciekawy efekt można uzyskać, klikając w żółty przycisk dowolnego okna, trzymając jednocześnie wciśnięty klawisz Shift. Zgodnie z oczekiwaniami, okno zacznie się powolutku minimalizować (zwijać) do Docka. Wtedy należy szybko nacisnąć klawisz Expose. Okno to uzyska wówczas stan, który do tej pory udało się osiągnąć jedynie kotu Schrödingera: będzie jednocześnie obecne w Expose, ale jednak nieobecne.
Front Row nadal zawiera błąd, uniemożliwiający wyświetlanie napisów za pomocą Periana. Gdy film zawiera napisy .srt, odtwarzany jest jako słuchowisko radiowe; zamiast obrazu widzimy, podobnie jak Jerzy Stuhr w pamiętnej perle polskiej kinematografii, ciemność.
Do tej pory możliwe było otwarcie nowego okna Findera poprzez przytrzymanie klawisza Command i pojedyncze kliknięcie w ikonę katalogu w już otwartym oknie. „Śnieżny” Finder nadal ma tę cechę, jednak okno musi być aktywne. Mała rzecz, a irytuje, trzeba bowiem pamiętać o dodatkowym kliknięciu w okno.
Niektórych może zmartwić fakt, że w preferencjach wyglądu nie można już wybrać sposobu wygładzania znaków. Da się jedynie włączyć lub wyłączyć „wygładzanie LCD”, natomiast znane z Leoparda wygładzanie lekkie, standardowe i mocne nie jest dostępne.
Exchange 2007, 64 bity i inne takie
Z obsługą 64 bitów rozprawił się Paweł Dworniak na swoim blogu, mnie pozostaje jedynie dodać, że system jak najbardziej obsługuje zarówno programy 32 bitowe, jak i 64 bitowe, niezależnie od tego, w jakim trybie działa jego jądro. Warto jednak wspomnieć, że 64 bitowe programy nie umieją korzystać z 32 bitowych wtyczek (i odwrotnie), stąd czeka nas drobne zamieszanie ze sterownikami drukarek, głosami systemowymi (domyślnie Mac mówi po angielsku, aby nauczyć go mówić po polsku, trzeba doinstalować głos systemowy innej firmy), a nawet panelami preferencji. Jeżeli spróbujemy otworzyć w Preferencjach systemowych (domyślnie uruchamianych w trybie 64 bitowym) panel preferencji, który skompilowany został jako 32 bitowy (np. Growl), oczom naszym zdumionym ukaże się komunikat o konieczności ponownego otwarcia Preferencji systemowych, tym razem w trybie 32 bitowym.
Znak zapytania w lewym dolnym rogu prowadzi do opisu sposobu trwałego przestawienia Preferencji systemowych w tryb 32 bitowy, którego nie będę tutaj powtarzał. Wspomnę tylko, że przejście z 32 bitów na 64 bity jest dla użytkownika (mimo wszystko) łagodne i nieinwazyjne. Kłopoty mogą mieć jedynie osoby korzystające z niestandardowych sterowników drukarek i innych urządzeń. Oczywiście nie dotyczy to posiadaczy komputerów z 32 bitowymi procesorami Core Duo – tam system działa tylko w trybie 32 bitowym.
Z Exchange nie korzystam, odnotuję jednak, że Snow Leopard obsługuje (podobno) konta Exchange, pozwalając na używanie ich w programach Mail, Książka adresowa i iCal, wymaga to jednak serwera Exchage 2007, co (opierając się na zeznaniach znajomych pracowniczek Straszliwie Wielkich Korporacyj) nie jest wcale regułą, więc funkcja ta sprawi radość jedynie niektórym osobom.
Podobnie, jak w poprzednim systemie można było udostępniać drukarki i aparaty cyfrowe w sieci, obecnie można również udostępniać skanery. W szczegóły wniknąć nie mogę, ponieważ nie mam skanera, wyobrażam sobie jednak, że funkcja ta może być bardzo użyteczna np. w małych firmach lub nawet w domu, w którym jest kilka komputerów.
Na zakończenie
Cieszę się ze zmiany systemu. W moim przypadku romans z panterą śnieżną stał się początkiem (miejmy nadzieję) stałego związku – mimo jej wad, na które jestem w stanie przymknąć oko. Mam oczywiście nadzieję, co prawda w przypadku związków tragicznie wręcz błędną, lecz w przypadku systemów operacyjnych – uzasadnioną, że wraz z upływem czasu pojawią się aktualizacje, które rozwiążą dotychczasowe problemy.