Każdy użytkownik sprzętu Apple w końcu stanie przed tym trudnym wyborem – kupić dalekowschodnią podróbę jakiegoś akcesorium, czy przepłacić, i spokojnie, na głodniaka, przyglądać się, jak dobrze chodzi i się nie psuje (nie dotyczy oryginalnego kabla do iPhone’a).
Pamiętacie tę scenę z „Dnia świra”, gdy Adaś Miauczyński wyrzuca kolejne reklamowe dodatki dołączone do grzbietu dziennika?
Boli mnie, gdy wyrzucam dodatki z gazety, widząc oczami myśli padające lasy. „Dom” wyrzucam – dąb pada. „Turystykę” – lipa. „Komunikaty” – świerki jak zimowe kwiaty. „Auto-moto” – jak maszty upadają sosny. „Supermarket” – to modrzew, klon – „Nieruchomości”. „Mój Komputer” – i buk się korzeniem nakrywa.
Tak samo myślę, gdy wyrzucam kolejny kabel do iPhone’a, przelotkę, albo cokolwiek elektronicznego, co przybyło do Polski wielkim kontenerowcem z dalekiego kraju. Przecież ktoś zużył energię elektryczną, żeby to wyprodukować, w tym czasie elektrownia spaliła kilka ton węgla, żeby dostarczyć prąd. Ktoś to poskładał, ktoś podrabiał kilka razy, zanim wyszło w miarę podobnie… No i przede wszystkim – ten ktoś zużył mnóstwo plastiku, drutu, gumy i innych rozkładających się po 10 tys. lat materiałów, żeby wątpliwej jakości produkt pojawił się w Internecie. Naruszając nie tylko klauzulę technologicznego sumienia, ale i prawa autorskie. Tylko ta cena…
Czemuż tak drogo
Z drugiej strony, wypada zapytać, czy oryginalne etui do iPada naprawdę musi kosztować kilkaset złotych? Przecież ono jest droższe od niejednego tabletu na Androidzie. Czy przelotka z MacBooka do monitora musi kosztować minimum 150 zł, a jakiś kabel, który prawdopodobnie składa się z kliku mniejszych kabli, niewiele mniej? Sprawdziłem to, kilka razy.
Ostatnim zakupem tego typu była przelotka z Mini DisplayPort na DVI – akcesorium must-have dla każdego, kto chce używać drugiego monitora. Najpierw okazało się, że działa, ale podłączona do MacBooka śnieży, co przy cyfrowym sygnale wydawało się dość osobliwe. Na szczęście bez problemu działała w iMacu, więc oryginalną przelotkę zostawiłem w lapku, a podróbę podpiąłem do stacjonarki. Było tanio i całkiem tak samo, do momentu, gdy dwa miesiące temu drugi monitor bez powodu przestał być widziany przez komputer, na co pomagało podpinanie i odpinanie przejściówki. Upierdliwe, ale do przeżycia. Jednak naście dni później przelotka po prostu zdechła „na ament”, zostawiając mnie ze smętnie zwisającym kablem i niesmakiem, wgapionego w czarny ekran monitora.
Nie lepiej było z podrabianym etui do iPada. Konia z rzędem temu, co dałby radę złożyć je i postawić za jego pomocą iPada w pionie. Front Cover również nie sprawiał dobrego wrażenia – owszem, magnes w końcu przytrzymywał, ale dopiero za którymś razem. O tak wyszukanej funkcji, jak usuwanie śladów palców z ekranu (która, BTW, trochę słabo działa nawet w oryginalnym pokrowcu dla iPada Mini) nawet nie chcę wspominać, gdyż jej działania nigdy nie zaobserwowałem. Koniec końców, etui upchnąłem na półce, czekając, aż ktoś podpadnie mi tak bardzo, że mu je sprezentuję, jako tzw. prezent dla wroga.
A kable do iPhone’a? Miałem ich chyba z pięć. Jasne, wśród użytkowników jest wielu ogarniętych miłośników DIY i lutownicy, bo nawet oryginalny przewód, wcześniej czy później, zawsze się przeciera i pęka. Nijak mu jednak do chińskich podrób, które dodatkowo po miesiącu potrafią rewelacyjnie się grzać, dostarczając wielu emocji użytkownikom telefonu za jakieś trzy tysiące złotych. To balansowanie na granicy zwarcia i porażenia prądem…
Nie kupuj badziewia
Ktoś powie – po prostu trzeba kupować akcesoria renomowanych firm. True. Też są produkowane w Chinach, zupełnie jak oryginały. Problem w tym, że ich cena nie odbiega znacząco od tych firmowych. I – żeby nie być gołosłownym – miałem kiedyś ładowarkę samochodową dobrej firmy third-party, z fajnym podświetlanym okręgiem zamiast ordynarnej diody LED. Nie za często używana, nie wiadomo z jakiej przyczyny, nagle przestała ładować iPhone’a 4. Okazało się, że musiałem co jakiś czas ścisnąć szczypcami 30-stykowe złącze, gdyż… „nie złączało”. Dizajnersko ładowarka nie odbiegała od standardów Apple, niestety, jeżeli chodzi o trwałość rozwiązań – znacząco. Po latach sam już nie wiem co o tym myśleć.
A Wy? Mieliście jakieś przygody z podróbkami?