WWDC 2017, piwo i Roosevelt

Każdego roku w czerwcu odbywa się konferencja Apple dla deweloperów, czyli Worldwide Developers Conference, w skrócie – WWDC. Rozpoczyna się ona od prezentacji, zwanej po angielsku keynote, na której szef firmy chwali się dotychczasowymi osiągnięciami oraz przedstawia plany i wizje na przyszłość. Udostępniane są wówczas również pierwsze wersje beta kolejnych odsłon systemów operacyjnych Apple, a także następna wersja Xcode, pozwalająca programistom na wykorzystanie nowo wprowadzonych funkcji w swoich apkach.

Samo WWDC trwa kilka dni. Oczywiście osobiste uczestnictwo jest dla zwykłego człowieka praktycznie niemożliwe (choćby ze względu na cenę i dostępność biletów), ale wszyscy posiadacze kont deweloperskich Apple zyskują dostęp do materiałów wideo z poszczególnych sesji, podczas których omawiane są rozmaite sprawy interesujące programistów.

Często w różnych serwisach internetowych mianem WWDC określana jest nie tyle cała konferencja, ile ta najbardziej dostępna i dla wszystkich najciekawsza jej część, czyli wspomniana początkowa prezentacja. Budzi ona zawsze wielkie emocje wśród użytkowników Apple – to na niej Tim Cook przedstawia nadchodzące nowości, dotyczące zwykle systemu operacyjnego, ale czasem również i sprzętu. Przebieg tej prezentacji transmitowany jest na żywo przez Internet, a jakiś czas później całe nagranie udostępniane jest w witrynie Apple, jako podcast w iTunes, a także na YouTube.

Zamiast oglądać transmisję z tegorocznej konferencji w domowym zaciszu, zdecydowałem się wyjść (złośliwi mogą dodać, że z piwnicy) i udać do klubu Miejsce Chwila, gdzie redakcja pisma iMagazine, znanego niegdyś pod uroczą nazwą Moje Jabłuszko, zorganizowała dla wszystkich chętnych prezentację na dużym ekranie.

iChwila

O miejscu siedzącym można było raczej zapomnieć. Sala była dość szczelnie wypełniona pasjonatami sprzętu Apple – jeszcze nigdy nie widziałem w jednym miejscu takiego zagęszczenia iPhone’ów, Apple Watchy i iPadów. W szumie rozmów można było usłyszeć między innymi szczegóły interesujących transakcji („no, będę miał dla ciebie te AirPodsy, za 500 zł”) lub porady techniczne („otwieram Remote Desktop na iPadzie, normalnie z App Store, no i przez pracowego VPN-a mam zdalny pulpit”).

Podczas oczekiwania na rozpoczęcie transmisji redaktorzy iMagazine zadbali o różne czasowypełniacze, takie jak krótka rozmowa z deweloperem apek (z której wynikało, że Apple na pewno coś ciekawego pokaże, ale w sumie to nie wiadomo co), głaskanie sponsorów (z którego wynikało, że bank ING prawdopodobnie udostępni jakąś nową metodę płatności, może Apple Pay, może Android Pay, może coś innego, a może nic, Gerda robi zamki otwierane Apple Watchem, a to dziwne kolorowe coś, co wali na scenie jaskrawym światłem po oczach, to jakaś super fajna lampa Nanoleaf, obsługująca Home Kit). Pojawiły się także intrygujące kulinarne deklaracje ze strony jednego z prowadzących, który zobowiązał się do spożycia piłeczki – chyba golfowej – jeśli Apple zaprezentuje jakiś nowy sprzęt. Ciekawe, czy smakowała?

iChwila

Później odbył się spontaniczny niby-konkurs, w którym trzeba było podać rok wyprodukowania przez Apple pierwszego kolorowego monitora. Ktoś z sali krzyknął (słusznie) „1985”, ale zwyciężczynią okazała się jakaś panienka z pierwszego rzędu, która co prawda podała rok nieprawidłowy, ale zadecydował parytet płci. Nagrodą był plakat polskiego Apple Muzeum, znajdującego się w miejscowości Łoś pod Warszawą (niestety, nie mogłem być na oficjalnym otwarciu, które odbyło się na początku czerwca, ale z tego co zrozumiałem na podstawie różnych artykułów w sieci, jest to po prostu imponująca kolekcja sprzętu Apple, udostępniana przez jakiegoś pojedynczego pasjonata w swoim domu – stąd ta nieco dziwna lokalizacja).

Tuż przed rozpoczęciem transmisji pojawiły się dwie przyjemne rzeczy: darmowa pizza, jeśli ktoś był głodny, oraz głębokie naczynie z leżącymi na dnie kuponami. Każdy z owych kuponów można było wymienić w barze na piwo. Walczyłem ze sobą – pójście po piwo oznaczałoby opuszczenie mojego strategicznego miejsca półsiedzącego, z którego miałem dobry widok na ekran, a jednocześnie możliwość jako takiego podparcia tylnej części ciała. Wygrała wygoda. I dobrze, cała konferencja trwała dobrze ponad dwie godziny. Rozpoczęła się z kilkunastominutowym opóźnieniem – od filmiku przedstawiającego „apkokalipsę”:

Polecam zastanowić się przez chwilę, jak bardzo w nasze życie wniknęły urządzenia i usługi, o których jeszcze 20 lat temu nikomu się nie śniło, jak bardzo jesteśmy od nich zależni, a także – może jednak wbrew intencjom autorów — jak wielką kontrolę ma Apple nad apkami tworzonymi przez deweloperów. To, czy dana apka trafi do App Store, zależy od Apple. To, czy i jak długo w nim pozostanie, również. Co więcej, Apple ma możliwość zdalnego usuwania apek z urządzeń użytkowników, pozostawioną w charakterze zabezpieczenia przed złośliwym oprogramowaniem, o ile mi wiadomo, nigdy jeszcze nie użytą… Ale ma.

Swoją drogą, filmik ten przypomniał mi Javapocalypse z 2013 roku, który możecie obejrzeć sobie tutaj.

Później na scenę wkroczył radosnym krokiem Tim Cook.

watchOS

Miałem nadzieję na coś więcej. Na co? Nie wiem. Może na nowe tarcze? Na możliwość kupowania tarcz w App Store? Na możliwość tworzenia ich samemu? Zamiast tego dostałem w twarz kowbojem i astronautą z Toy Story, którzy mogą mówić mi „dzień dobry”, gdy znudzi mi się już powitanie w wykonaniu Myszki Miki. Następnie zostałem opluty – wraz z wszystkimi polskimi użytkownikami Apple Watcha – proaktywną tarczą Siri, która pewnie nie będzie u nas działać w pełni, jeśli w ogóle. Ciekawe także, jak jej używanie wpłynie na wytrzymałość baterii. Miałem też poważne obawy, czy nadchodzący watchOS 4 przypadkiem nie skreśli pierwszego modelu Apple Watcha, ale tu akurat przyjemnie się rozczarowałem.

WatchOS 4

Co prawda Apple udostępniło już deweloperom pierwszą wersję beta systemu watchOS 4, jednak nie mam odwagi jej zainstalować. Na urządzeniach iOS, jeśli podczas instalacji systemu coś pójdzie nie tak, można zawsze użyć trybu DFU, aby przywrócić poprzednie, oficjalne oprogramowanie. Apple Watch nie ma trybu DFU, przez co powrót do wcześniejszej wersji systemu nie jest możliwy, a w przypadku wystąpienia problemów w trakcie instalacji zegarek może po prostu stać się przyciskiem do papieru. Byłby to bardzo drogi przycisk do papieru. Z tego powodu nawet podczas uaktualniania do oficjalnych wersji systemu czuję pewien niepokój, a o betach zupełnie nie myślę.

Jeśli chcecie sobie obejrzeć nowości w systemie watchOS, to polecam filmik przygotowany przez 9to5Mac.

macOS High Sierra

Jest Sierra, a po niej ma być High Sierra. Był Leopard, po nim – Snow Leopard. Widzę tu pewne podobieństwo, więc mam cichą nadzieję, że High Sierra będzie właśnie takim nowym Snow Leopardem, czyli systemem w którym nacisk położony został na optymalizację i poprawę błędów, a nie na nowe funkcje. Co prawda z tą poprawą błędów w Snow Leopardzie nie było początkowo tak pięknie, jak to fałszywie niektórym podsuwa ich stetryczała pamięć (to właśnie pierwsza wersja Snow Leoparda miała bardzo poważny błąd powodujący usuwanie wszystkich danych użytkownika), ale tak czy inaczej, późniejsze wersje tego systemu do dziś są stawiane za wzór sprawnego i szybkiego działania.

Cieszę się bardzo, że nowy system ma działać na wszystkich komputerach, na których działa Sierra. Mój iMac z 2011 roku odetchnął z ulgą, tym większą, że jego karta graficzna nie obsługuje technologii Metal, którą Apple zaczyna wykorzystywać w coraz większym stopniu. Bałem się, że przy okazji 10.13 wycięte zostaną wszystkie maszyny ze starszymi kartami graficznymi, ale na szczęście ten cios nie padł jeszcze teraz. Bo on padnie, prędzej czy później – ale padnie.

APFS

Najpoważniejszą zmianą, jaką ma przynieść High Sierra, jest nowy system plików, Apple File System (APFS), zastępujący używany od prawie 20 lat HFS+, stanowiący rozwinięcie HFS, obecnego na Macach prawie od samego początku. Na urządzeniach iOS nowy system plików został wprowadzony w zeszłym roku, przy okazji uaktualnienia do 10.3, i nie można było z niego zrezygnować. Na Macu High Sierra pozostawia użytkownikowi wybór, czy konwersja dysku na nowy system plików ma zostać przeprowadzona, czy nie.

Dobrze – ale co to w ogóle jest ten „system plików”? Jest to sposób, w jaki dane (w swej najbardziej podstawowej formie, a więc nie tyle zdjęcia, dokumenty i apki, tylko składające się na nie zera i jedynki) umieszczane są fizycznie na dysku. System plików HFS powstał w roku 1985. To było naprawdę bardzo dawno temu. W Polsce rządził wtedy PZPR i generał Jaruzelski, a prezydentem USA był Ronald Reagan. Komputery dostępne wówczas w naszym kraju przechowywały dane na taśmach magnetofonowych. Komputery wchodzące na rynek zachodni używały dyskietek o pojemności od 360 do 800 kilobajtów. Twarde dyski były chyba tak samo dostępne dla zwykłego człowieka, jak dziś rakieta nośna Falcon 1, czyli jedynie teoretycznie, a poza tym oferowały pojemności rzędu kilku megabajtów. Sposób zapisu danych na nośnikach tego typu dostosowany był więc do specyfiki tamtych urządzeń: mechanicznej głowicy, przesuwającej się powoli nad wirującym talerzem, niskich pojemności (patrząc z dzisiejszego punktu widzenia), stosunkowo niewielkiej liczby plików… Obecnie jednak używamy dysków SSD, działających na zupełnie innych zasadach i oferujących nieporównywalne szybkości nie tylko przesyłania, ale też dostępu do danych. Współczesne systemy operacyjne wykorzystują dyski w zupełnie inny sposób, niż 30 lat temu, nieustannie indeksując ich zawartość (choćby po to, aby można było korzystać z wyszukiwarki Spotlight), zapisując ogromne ilości plików tworzących „pamięć podręczną”, a dokumenty użytkownika mają nierzadko kilka bądź kilkanaście gigabajtów. Ogólnie rzecz biorąc, sytuacja jest diametralnie różna, więc najwyższy czas, aby wprowadzić w pełni dostosowany do niej sposób umieszczania danych na dysku – czyli właśnie nowy system plików.

Podczas prezentacji przedstawiona została różnica w szybkości powielania dokumentów w starym i nowym systemie: na dysku HFS+ tworzenie kopii trwało dłuższą chwilę, natomiast pod APFS kopie wielogigabajtowych filmów pojawiły się natychmiast. Inne, mniej efektowne cechy nowego systemu plików zostały tylko wspomniane – szybkie szyfrowanie danych, optymalizacja dla dysków SSD, takie tam.

To, o czym na konferencji Apple nikt nic nie mówił, a co może spowodować fascynujące problemy, to odmienny sposób traktowania przez nowy system plików (tylko w jego opcjonalnej wersji rozróżniającej wielkość liter) nazw zawierających znaki spoza podstawowego zakresu ogarnianego przez Amerykanów – czyli na przykład znaki akcentowane i nasze „ogonki”. Unicode (sposób kodowania pozwalający na używanie znaków z różnych języków) umożliwia zakodowanie danego znaku akcentowanego na dwa sposoby: albo jako połączenie litery i akcentu (u i umlautu, czyli ü, albo c i akcentu ostrego, czyli naszego ć), albo jako pojedynczego znaku z akcentem – jeśli jest dostępny.

Zostawię Was z tą myślą na chwilę: tę samą literę można zakodować na dwa różne sposoby, używając jednego znaku lub dwóch znaków.

System plików HFS+ używa tzw. „normalizacji Unicode”. Oznacza to, że przed utworzeniem pliku zmienia (jeśli jest to możliwe) wszystkie znaki złożone na pojedyncze. AFPS tego nie robi. W efekcie na dysku mogą teoretycznie pojawić się dwa pliki o nazwie „Ćma”, z których pierwszy ma literę Ć zakodowaną jako C+akcent, a drugi jako zwykłe Ć. Obie nazwy wyglądają dla użytkownika dokładnie tak samo, ale traktowane są przez system operacyjny jako różne, więc gdy jakaś aplikacja odwoła się do pliku „ćma” (z ć zakodowanym jako c+akcent), nie znajdzie go na dysku, jeśli plik ten ma „ć” zakodowane jako znak „ć”. O ile Polacy raczej nie wprowadzają „ogonków” jako akcent+litera, to Niemcy czy Francuzi owszem – i mogą mieć przed sobą ciekawe problemy.

Pocieszeniem jest fakt, że APFS nie przeprowadza normalizacji Unicode tylko wtedy, gdy używana jest wersja systemu plików rozróżniająca wielkość liter. Domyślnie dysk formatowany jest bez rozróżniania wielkości liter, więc aby użytkownik rzucił się głową w dół w opisaną wyżej przepaść, musi świadomie uruchomić Narzędzie dyskowe i przeformatować dysk. Przy standardowych ustawieniach wszystko powinno natomiast działać tak samo, jak do tej pory. Jest to jednak kolejny dowód na to, że rozróżnianie wielkości liter w systemie plików przeznaczone jest jedynie dla desperatów i szaleńców.

Safari

Dołączona do systemu High Sierra nowa wersja Safari zawierać będzie cudowną funkcję: blokowanie automatycznego odtwarzania wideo na stronach internetowych. Jak wie każdy, kto zagląda na popularne serwisy internetowe, w zatrutych marketoidalnym jadem mózgach ich twórców pojawił się kilka lat temu zwyrodniały pomysł ubogacania tekstu automatycznie odtwarzanymi filmikami. Otwierasz popularny portal z wiadomościami, czytasz artykuł, a tu nagle głośniki zaczynają wypierdywać reklamę lub popiskiwania jakiejś niedowartościowanej celebrytki. Przeglądasz znaną stronę z recenzjami sprzętu elektronicznego, a tu nagle w rogu okna pojawia się jakiś irytujący jękosapacz, chcący zwrócić na siebie uwagę powolnym wystękiwaniem praktycznie tego samego tekstu, który można przeczytać obok trzy razy szybciej. Safari 11 oferuje możliwość zablokowania automatycznego odtwarzania tego typu ścierwa – globalnie lub w wybranych witrynach. Mała rzecz, a cieszy. Co ja mówię, wprowadza w ekstazę! Niecierpliwi mogą doznać tej radości już dziś, instalując Safari Technology Preview, czyli taką wersję testową najnowszej Safari, działającą pod Sierrą. Oczywiście ma ona różne błędy, jak to wersja testowa, ale blokowanie automatycznego odtwarzania wideo działa.

Każdy, kto ma płatne konto dewelopera Apple, może sobie już ściągnąć i zainstalować pierwszą wersję beta nowego systemu. Publiczna beta ma być dostępna pod koniec czerwca. Jeśli zamierzacie instalować High Sierrę, pamiętajcie jednak o pewnej bardzo ważnej zasadzie: używajcie dysku zewnętrznego lub osobnej partycji. Dzięki temu, jeśli coś nie będzie działać jak trzeba (a na pewno nie będzie, to jest wersja rozwojowa, która z założenia ma błędy), będziecie mogli odzyskać kontrolę nad komputerem. W ogóle zawsze warto mieć w szufladzie dysk zewnętrzny z zainstalowanym jakimś systemem, przy użyciu którego można uruchomić Maca w razie problemów z dyskiem wbudowanym. Tak, wiem – jest Time Capsule, jest partycja odzyskiwania, jest funkcja instalacji systemu przez Internet, ale odtwarzanie całego systemu z kopii zapasowej trwa bardzo długo, pobieranie wielogigabajtowego instalatora również, a taki awaryjny dysk wystarczy po prostu podłączyć. Naprawdę, jeszcze dziś kupcie sobie jakiś tani dysk na USB i zainstalujcie na nim system. Podziękujecie mi za to kiedyś.

Acha, w przeciwieństwie do bety 10.12 sprzed roku, pod 10.13 nie zauważyłem jak dotąd żadnych problemów z PYM Playerem, więc wszyscy użytkownicy mogą odetchnąć z ulgą.

iMac Pro, eGPU, VR

Zapowiedziany na koniec roku nowy iMac Pro robi wrażenie, ale też zachęca do wielu pytań. Co z temperaturą? Skoro ma to być tak mocny komputer, wyposażony w 18-rdzeniowy procesor (taktowany zegarem do 4,5 GHz) oraz kartę graficzną Radeon Pro Vega, jak w praktyce będzie sprawdzało się odprowadzanie ciepła w ciasnej i zwartej konstrukcji? Co z kurzem, który na niektórych egzemplarzach dostaje się z czasem do wnętrza matrycy, powodując irytujące plamy?

Oczywiście są to w moim przypadku rozważania czysto akademickie, ponieważ cena tego komputera, zaczynająca się od 5 tysięcy dolarów, całkowicie eliminuje go z jakiegokolwiek realnego obszaru mych zainteresowań. Podobnie rzecz ma się z zaprezentowaną wirtualną rzeczywistością, w której Darth Vader zaatakował mieczem świetlnym panią z Epic Games. Fajne, ciekawe, niedostępne. Ale kierunek rozwoju jest słuszny, choć ceny już niekoniecznie.

Lord Vader atakuje panią Lauren Ridge

Właśnie: kierunek rozwoju. Apple nie zapowiedziało własnych gogli do VR, zaprezentowało natomiast rozwiązania software’owe (Metal 2) i hardware’owe (karta graficzna Radeon Vega w iMacu Pro, a dla użytkowników niebędących szefami spółek Skarbu Państwa – możliwość podłączania zewnętrznych kart graficznych przez Thunderbolt 3), które deweloperzy będą mogli wykorzystać do tworzenia gier obsługujących wirtualną rzeczywistość. Dwa znane silniki do tworzenia gier, UnityUnreal (wykorzystywane np. przez Pokemon Go, Deus Ex: The Fall, Firewatch, Bioshock Infinite, Life is Strange – z tych, które znam) uzyskają jesienią obsługę VR na Macach. Na horyzoncie zaczynają więc powoli majaczyć ciekawe rzeczy, jednak zanim pojawią się w naszych domach, upłynie jeszcze sporo czasu.

GPU

Oprócz obiecanego iMaca Pro przedstawione zostały nowe wersje zwykłych iMaców z lepszą grafiką, lepszym ekraniem i portami Thunderbolt 3. Co ważne, a o czym na konferencji nikt nie powiedział wprost, za to wygrzebali w iMacu autorzy serwisu iFixit: w przeciwieństwie do zastępowanych modeli, pamięć w nowych iMacach nie jest wlutowana, więc przy odpowiedniej dozie samozaparcia użytkownik może ją rozbudować. Nie jest to łatwe, bo trzeba odkleić ekran, a po całej operacji przykleić go z powrotem – ale jest możliwe. Procesor również jest zamontowany na podstawce, więc teoretycznie można go zastąpić innym. Wewnątrz nowych iMaców zainstalowany jest także śmiesznie wolny dyszczek talerzowy, nadal o szybkości 5400 obrotów na minutę… Może producent tych dysków ma jakieś kwity na Tima Cooka? Obciążające nagrania wideo? Na szczęście dyszczek ten podłączony jest do standardowego portu SATA. Oznacza to, że mamy do czynienia z bardzo wdzięcznym modelem iMaca, bo można kupić go w podstawowej konfiguracji za 6500 zł, a następnie rozbudować do postaci używalnej, dodając samemu pamięć RAM oraz (przede wszystkim) dysk SSD.

iOS 11

Nowy system dla urządzeń mobilnych obsługuje tylko procesory 64‑bitowe. Oznacza to, jak zauważyłem ze smutkiem, że nie będę mógł go zainstalować na swoim iPadzie 4. Potrzebny jest co najmniej iPad Air, a w przypadku telefonu – iPhone 5s. Starsze apki 32‑bitowe, takie jak np. token banku Inteligo, nie będą działać po jego instalacji. Swoją drogą, już teraz możecie łatwo sprawdzić, co stracicie: wystarczy stuknąć w Ustawienia i wybrać To urządzenie > Programy, a pojawi się lista apek, z którymi przyjdzie się pożegnać.

Wśród mniej lub bardziej kosmetycznych zmian, takich jak nowe animacje, nowe Centrum sterowania, nowe Centrum powiadomień, nowy wygląd App Store, moją uwagę zwróciło kilka fajnych funkcji. Chociażby przechowywanie całej historii wiadomości iMessage w iCloud (oczywiście w postaci zaszyfrowanej), co pozwoli nie tylko na pełną synchronizację między urządzeniami, ale też np. na wyzerowanie iPhone’a i odzyskanie wiadomości bez przywracania danych z kopii zapasowej. Inna ciekawa rzecz to nowy format zapisu zdjęć i wideo, zapewniający dużo lepszą kompresję, a więc w efekcie mniejsze pliki. Jako użytkownik iPhone’a o pojemności 16 GB bardzo się z tego cieszę.

Wow

Po prawie siedmiu latach ktoś w Apple zauważył najwyraźniej, że iPad nie jest po prostu przerośniętym iPhone’em: po raz pierwszy iOS oferuje całą masę użytecznych funkcji przeznaczonych specjalnie dla iPadów. Dock do przełączania aplikacji, przeciąganie dokumentów, obrazków, łączy i innych rzeczy między apkami otworzonymi na tym samym ekranie, zupełnie nowy widok przedstawiający ostatnio używane apki, dodatkowe funkcje obsługujące Apple Pencil, lepsze klawiatury… iPad zaczyna powoli odróżniać się od telefonu. Nareszcie.

Nowa klawiatura z możliwością wygodnego wprowadzania liczb i innych znaków przez przesunięcie palca w dół na klawiszu jest interesująca, ale cały czas brakuje mi na iPadzie zwykłego klawisza Alt, pozwalającego na wygodne wpisywanie polskich znaków – takie, do jakiego od lat przyzwyczajeni są użytkownicy klawiatury programisty.

Nie zainstalowałem jeszcze pierwszej bety iOS 11: mój testowy iPad 4 nie jest już obsługiwany, a z instalacją na jedynym telefonie jeszcze raczej zaczekam, może niekoniecznie do oficjalnej wersji, ale na pewno do jakiejś późniejszej, bardziej stabilnej bety. Mam też pewne obawy dotyczące wydajności nowego systemu na iPhonie 5s – cała nadzieja, że Apple nie powtórzy znów tego samego koszmaru, jakim był iOS 3 na iPhonie 3G, praktycznie zabijający to urządzenie. Albo iOS 7 na iPhonie 4. Albo iOS 9 na iPhonie 4s. Albo… Nie, po prostu chcę wierzyć, że może tym razem będzie dobrze. Taka niewinna naiwność idioty. Kląć będę jesienią, gdy wyjdzie pełna wersja.

One More Thing

Na zakończenie konferencji Tim Cook zachował coś specjalnego. Niespodziankę. Była to taka sama niespodzianka, jak prezent pod choinką, który jako dziecko znaleźliśmy już miesiąc wcześniej, myszkując w szafie rodziców. HomePod, czyli głośnik z wbudowaną Siri, o którym od dawna pisały wszystkie technologiczno-applowe serwisy plotkarskie, to odpowiedź Apple na Amazon Echo z Aleksą. Podobno, według relacji dziennikarzy obecnych na WWDC, którzy mieli okazję pobawić się urządzeniem na żywo, HomePod ma dźwięk nieporównywalnie lepszy od konkurencji. Phil Schiller spędził dość dużo czasu przedstawiając animacje, na których widać, jak brzmienie muzyki jest automatycznie dostosowywane do pomieszczenia, uwzględniając odbijanie się fali dźwiękowej od ścian i przedmiotów.

podt

Paradoksalnie to właśnie HomePod jest urządzeniem, które najbardziej chciałbym kupić (jasne, że iMaca Pro też, ale stać mnie będzie na niego nie wcześniej, niż za jakieś 30 lat, jeśli w ogóle – jak już na Allegro będą wyprzedawane jakieś stare, poobijane sztuki). Oprócz odtwarzania muzyki bardzo podoba mi się możliwość korzystania z Siri bez zegarka czy telefonu. Choć Siri nie rozumie języka polskiego, używam jej regularnie do kilku prostych, ale bardzo ułatwiających mi życie zadań. Po pierwsze: ustawiając budzik, gdy kładę się spać w dzień lub gdy muszę wstać następnego dnia (wstaję o różnych porach). Po drugie: ustawiając minutnik podczas gotowania, pieczenia i smażenia (pizza zrobiona w domu jest smaczniejsza i tańsza od zamawianej). Po trzecie: dodając rzeczy do listy zakupów (to, że muszę kupić mleko, pamiętam grzebiąc w lodówce i zapominam tuż po zamknięciu jej drzwi). Możliwość wydawania poleceń typu „wake me up at six”, „wake me up in 40 minutes”, „set timer for 10 minutes” czy „add milk to my shopping list” bez konieczności podnoszenia ręki i czekania, aż Siri na zegarku się ogarnie – to coś, co mi się bardzo podoba. Jednak czy na tyle, żeby wydać 350 dolarów?

HomePod

HomePod dostępny będzie od grudnia, w kolorze czarnym lub białym, początkowo tylko w USA, Wielkiej Brytanii oraz Australii.

Plują, czy pada?

Koniec konferencji nie oznaczał końca imprezy iMagazine – były jeszcze różne konkursy i rozdawanie gadżetów. Podobno, bo nogi wlazły mi do miejsca, z którego wyrastają, więc musiałem wyjść w zasadzie od razu po zakończeniu transmisji. Cholera, starzeję się chyba. Jednak oglądanie w domowym zaciszu ma niepodważalną zaletę w postaci wygodnego fotela, albo nawet łóżka. Tak! Dla równowagi następną konferencję będę oglądał na leżąco.

W drodze powrotnej mogłem spokojnie usiąść w metrze i pomyśleć o tym, co zobaczyłem. A zobaczyłem między innymi rosnącą przepaść między tym, co Apple oferuje na rynkach „wybranych krajów”, a tym, co otrzymują użytkownicy w Polsce. Coraz większa integracja urządzeń z Siri. Możliwość przesyłania pieniędzy między użytkownikami przez Apple Pay. Proaktywne tarcze zegarka. Nowe, jeszcze bardziej naturalne głosy Siri. Amazon Prime na Apple TV. Plany wnętrz lotnisk i centrów handlowych w Mapach. Wszystkie te funkcje – niedostępne w Polsce. A to tylko nowości z tego roku! Proaktywny ekran na iPhonie pojawił się już w iOS 9. Mapy Apple w wielu innych krajach od dawna oferują nie tylko widok 3D, ale też proste i wygodne wyszukiwanie np. restauracji, sklepów, punktów usługowych oraz tras przejazdu komunikacją miejską. Przeliczanie walut w Spotlight nie uwzględnia złotówek. Nie ma sugestii Spotlight. Nie ma repertuarów kin. Nie działa wyszukiwanie opisowe („documents I worked on last week”). Nie można zamawiać odbitek zdjęć, albumów i kalendarzy z aplikacji Zdjęcia. I tak dalej, i tak dalej…

Kiedyś na jakimś blogu (źródła nie pamiętam…) przeczytałem, że to skandal, bo w Polsce dostajemy produkt niepełnowartościowy, a płacimy za niego więcej. Z jednej strony rozumiem, że wprowadzenie nowych funkcji jednocześnie we wszystkich krajach jest praktycznie niemożliwe, ale przecież w wielu przypadkach mówimy tu o rzeczach, którymi mieszkańcy innych krajów mogą cieszyć się nawet od 15 lat. Czyli co? Polska Siri najwcześniej za 10 lat? Apple Pay za 5? Odbitki zdjęć za kolejne 15?

Na stronie iMagazine pojawił się artykuł o Apple Pay, zamieszczony najprawdopodobniej jako dalszy ciąg głaskania sponsora, czyli banku ING (już drugi raz podaję nazwę, choć nikt mi nie płaci – niczym jakiś leninowski „pożyteczny idiota”). Dowiadujemy się z niego, że to nie tyle banki, co właśnie Apple nie chce wprowadzić tej metody płatności w Polsce, bo – cytując artykuł – „parametry Polski nie pasują im do kolejności wprowadzania tej usługi”. Kiedy więc nasze parametry będą pasować do Apple Pay? Do polskiej Siri? Do zamawiania odbitek? Do lepszego działania wyszukiwania na mapie? Do dodania złotówek do Spotlight? Do miast w widoku 3D? Czy w ogóle dożyjemy tego dnia? A jeśli nawet tak, to ile do tego czasu wprowadzi Apple kolejnych, znowu niedostępnych dla nas funkcji…?

Takie właśnie smutne, pesymistyczne refleksje naszły mnie po tej konferencji – może dlatego, że dość dużo czasu poświęcone było Apple Pay i Siri, a może po prostu dlatego, że byłem zmęczony. Wróciłem, wypiłem piwo (już bez kuponu) i poszedłem spać, prosząc wcześniej Siri, aby obudziła mnie o 6 rano. Po angielsku. W tym samym języku, którego używał znany wielbiciel Józefa Stalina, prezydent Franklin D. Roosevelt – człowiek, który zapewnił Polsce obecne miejsce na politycznej i gospodarczej mapie świata.

Miejsce nie trzymające parametrów.

(g)

Posted in iOS, Mac OS X and tagged , , , , , , , , , .