MacBook oczami nowej użytkowniczki

Recenzja autorstwa Doroty.

Więc… acha, nie zaczyna się zdania od „więc”. Grzesiek poprosił mnie, żebym napisała coś w rodzaju lamerskiej recenzji. A ponieważ lamerem jestem, chcę ogłosić wszem i wobec, iż jestem posiadaczem MakBuka. Takiego ślicznego, małego, białego komputerka, który wygląda, jakby był stworzony z myślą o kobiecie, ale tak naprawdę, to z powodzeniem może służyć mężczyźnie. I metro, i macho. Spędzając coraz więcej czasu z nim, dochodzę do wniosku, że to komputer z prawdziwego zdarzenia, a nie tylko kąputer dla blądynki. Nie miałam wcześniej styczności z żadnym iBookiem, tudzież PowerBookiem, dlatego trudno jest mi porównać MacBooka z nimi. W związku z tym, przedstawię swoje wrażenia z punktu widzenia zwykłego juzera, zwykłego do bólu, bo ani nie jestem grafikiem, ani muzykiem, ani programistą, li i jedynie codziennym, przeciętnym korzystaczem.

W MakBuku zakochałam się od pierwszego wrażenia, prawie wszystko w nim jest dopracowane pod względem praktycznym i estetycznym. Historia tego laptopa to mój pech – bo jak inaczej nazwać fakt, iż dopiero sześć tygodni po zakupie mogę się cieszyć nim w pełni?

Na początku wszystko szło dobrze. Podczas pierwszego wciśnięcia przycisku „power” (niemalże niewidocznego na pierwszy rzut oka) zaskoczyła mnie prędkość, z jaką startował system (niebieski paseczek dosłownie mignął i wręcz zaraz pojawił się ekran z charakterystycznym, błękitnym tłem). Jako posiadacz iMaka G3 400MHz z 320MB RAM, siedziałam oniemiała, wciśnięta w fotel, gdyż w tym samym czasie na gietrójce pasek był dopiero gdzieś w jednej trzeciej długości. Zdziwiona byłam faktem, że to działa naprawdę out-of-the-box. Bez podłączania do prądu! Bateria, chociaż zaledwie w 30% pełna, działała ponad półtorej godziny. Pierwszą aplikacją, jaką uruchomiłam, nie wiedzieć czemu, był Photo Booth ;-). Tak jakoś. W każdym razie, kamera robi wrażenie, a jakość obrazu jest rewelacyjna, jak to z iSightem bywa. Przy okazji zabawy Front Rowem odkryłam, jak śmiesznie miga sensor w pilociku – właśnie za pomocą Photo Booth.

Następnie, przy pomocy różnych kabelków, oba maczki zostały ze sobą połączone i wszystkie dane zostały zgrane na MacBooka. Bez żadnych problemów. Wszystkie hasła, wszystkie ustawienia, cała poczta z Maila, Kadu – po prostu są i po prostu działają. Problem pojawił się po wyczerpaniu baterii – trza było MakBuka do jakiegoś źródła zasilania podłączyć. W tym momencie komputer, jako rodowity Nowojorczyk, doznał szoku anafilaktycznego podczas pierwszego podłączenia do prądu europejskiego, co skończyło się wymianą płyty logicznej. W tym miejscu należą się podziękowania dla SADu za należyte zaopiekowanie się nim i przywrócenie mu funkcji życiowych.

Opisywany po prawej stronie MacBook nie pochodzi stąd. Przebył bardzo daleką drogę. Poniżej kilka fotek miejsca, z którego pochodzi:

Sześć tygodni później siedzę z Małym na kolanach w ogrodzie i ze zdumieniem obserwuję, jak mój yntelygentny inaczej sąsiad, Internet Provider i Administrator Sieci Lokalnej, traktuje kwestię bezpieczeństwa swojej sieci bezprzewodowej. MakBuk po prostu korzysta z Internetu. Jego Internetu. Absolutnie niezabezpieczonego. Na dodatek korzystając z czegoś, czego nie ma – rodzinne guru komputerowe, student informatyki czyli mój brat, obejrzawszy kompiuta, stwierdził: „ale wiesz, Młoda, on ma jedną poważną wadę – nie ma WiFi”… ;-)

Wady

Jeśli chodzi o wady – poważnych uchybień jak dotąd nie zanotowałam. Jako że dużo piszę, skupić by się należało nad klawiaturą. Niezaprzeczalnie jest inna od wszystkich i niezwykle oryginalna. Dobrze się pisze, korzystając z niej. Jest jednak pewna rzecz, która trochę mi przeszkadza. Pisząc, opieram nadgarstki na przestrzeni otaczającej trackpad, a przedramiona opadają na kanty. MacBook jest bardzo ładnie wykończony, ale kanty ma przeraźliwie ostre i wbijają się w skórę. Może ja po prostu źle piszę. Może to wybitnie mój feature. A może zwykłe niedopatrzenie w Cupertino. Chociaż gdyby to usunąć, to Lodówka przestałaby być Lodówką. Odkąd go zobaczyłam na żywo, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że gdzieś już coś takiego widziałam. Potem sobie przypomniałam – w ten sam sposób otwiera się i zamyka lodówkę. Magnes trzymający pokrywę razem ze spodem jest bardzo silny. Tak silny, że tu pojawia się drugi minus – otwierając laptopa, palec sam zsuwa się na kamerę i może ją zabrudzić. Wolę nie myśleć, co się dzieje, gdy korzysta z niego kobieta z paznokciami jak Florence Griffith-Joyner.

Szybkość

Komputer jest bardzo szybki – użytkowników Windows może i śmieszy liczenie podskoków znaczków w doku, mnie to kiedyś śmieszyło, ale uważam, że to bardziej życiowe rozwiązanie i zdecydowanie łatwiej powiedzieć komuś, że Safari i Mail otwierają się za pomocą jednego podskoku, niż licząc sekundy lub minuty, że iPhoto wystarczą dwa podskoki i do tego błyskawicznie ładują się zdjęcia. Że Pages lub Keynote uruchamiają się w ciągu pięciu podskoków (szkoda, że to tylko wersja testowa). Nawet Rosetta nie jest taka zła, jak ją malują. Microsoft Word Test Drive działa całkowicie przyzwoicie i nie można mieć do niego pretensji o to, że jest Microsoftem i do tego Test Drivem. Płyty nagrywają się szybciutko – zarówno CD jak i DVD. Mimo to, czuję, że Mały aż prosi o dodatkowy RAM – 1GB to minimum, moim zdaniem. 512 to za mało. Dopiero zaczynam eksplorację iDVD i iMovie, ale już widać, że bez dodatkowej pamięci się nie obejdzie. Wspominając DVD, prostą obróbkę grafiki, video, nie można zapomnieć o „glossy screen”. „Screen” jest fantastyczny, obraz wyjątkowo ostry, kolory nasycone, a co do samego „glossy”, to owszem, kiedy źródło światła znajduje się bezpośrednio za ekranem, lub pod pewnym kątem, to można albo oszaleć, albo bardzo dobrze się pomalować. A poza tym, trzeba się bardzo starać, żeby stawało się to nie dającym żyć problemem.

Rozmowa video

iChat. Nigdy nie przypuszczałam, że coś takiego jak rozmowa video naprawdę istnieje. W przypadku Widows-Windows, to był komiks, stopklatki, pokaz slajdów – wszystko jedno, jak to nazwać, grunt, że tak naprawdę z rozmową video niewiele to miało wspólnego. A iChat – to po prostu działa. Jedynym warunkiem jest posiadanie odpowiednio szybkiego złącza, ale nawet Neozdrada 256 działa – i nie trzeba się domyślać, co rozmówca powiedział, bo usta poruszają się idealnie w rytm wypowiadanych słów. Skype video – no cóż, jeszcze trochę czasu minie, zanim można się będzie swobodnie porozumiewać z użytkownikami Windows.

Wiem już, kto będzie moim najlepszym przyjacielem w jesienne, zimne wieczory. MacBook się grzeje. Ale to nie jest zwykłe „grzeje”. On po dziesięciu minutach używania jest gorący. Co ciekawe, tylko po lewej stronie, natomiast prawa strona jest całkowicie zimna. Komputer ma wentylator. To prawda.

Wiem już, kto będzie moim najlepszym przyjacielem w jesienne, zimne wieczory. MacBook się grzeje.

Ale słyszałam go tylko raz – podczas maksymalnego wykorzystywania procesora. Poza tym, jest on tak nieprzyzwoicie cichy, że do tej pory nie mogę się do tego przyzwyczaić. Cały czas mam wrażenie, że coś jest nie tak, już się zepsuł, procesor poszedł w drzazgi, dysk twardy to wspomnienie – a to tylko złudzenie. Jedynym urządzeniem, które tu wydaje jakikolwiek dźwięk jest zasilacz. Tak sobie cichutko brzęczy, a i tak trzeba mocno wytężyć słuch, żeby go usłyszeć.

Bateria ma zewnętrzny wskaźnik naładowania, co jest dość przydatne kiedy komputer nie jest włączony. Dla ciekawskich – po 4 godzinach pracy komputera odłączonego od zasilania, bateria jest jeszcze w 23% pełna. Jak dla mnie – naprawdę świetny wynik. Do tego zasilacz ma sympatyczną wtyczkę MagSafe, z magnesem równie silnym, jak ten służący do zamykania. Wystarczy umieścić ją w pobliżu gniazda zasilania i sama trafi na miejsce.

Zapach nowości unosi się w powietrzu do tej pory i mam nadzieję, że prędko mnie nie opuści. „Seems like hours of fun” wydaje się być bardzo realne, bo jak dotąd, spędziłam z Małym naprawdę długie godziny i nie wygląda na to, że fun się skończył.

 

Posted in Mac OS X, Na luzie, PYM Classic, Testy sprzętu and tagged , , , .