macOS Big Sur

W czwartek wieczorem, 12 listopada, firma Apple udostępniła najnowszą wersję swojego systemu operacyjnego na komputery Mac, czyli macOS Big Sur. Podniesiony został numer główny systemu — nie jest to macOS 10.16, lecz macOS 11, co sugeruje bardzo znaczące zmiany.

W przeciwieństwie do wielu innych firm, takich jak Microsoft czy należący do Facebooka Oculus, udostępniających uaktualnienia oprogramowania etapami, Apple — przynajmniej do tej pory — umożliwia pobieranie uaktualnień wszystkim chętnym od razu, w tym samym momencie. Nic dziwnego, że serwery nie wytrzymały zainteresowania użytkowników. Pobieranie uaktualnienia najpierw trwało bardzo długo, później przerywało się w trakcie, aż wreszcie stało się całkowicie niemożliwe. W efekcie instalację można było skutecznie przeprowadzić dopiero w piątek.

Przejście z numeracji z 10.x na 11.x oznacza, że powinniśmy być przygotowani na wielkie zmiany. Rzeczywiście, systemowi temu towarzyszy jeszcze większa zmiana pod względem sprzętowym — po 14 latach Apple rezygnuje z procesorów Intela i wraca do własnych rozwiązań. Póki co jednak, komputery z procesorem Apple nie znalazły się jeszcze w rękach użytkowników, nowy system natomiast można zainstalować na istniejących Macach.

Już na pierwszy rzut oka widać, że dogłębnym zmianom uległ wygląd interfejsu użytkownika. Ostatnia taka sytuacja miała miejsce prawie 20 lat temu, przy okazji pojawienia się pierwszej wersji systemu Mac OS X, zawierającego całkiem nowy interfejs, noszący nazwę Aqua. Podlegał on później większym lub mniejszym modyfikacjom w kolejnych wersjach systemu, przyciski stawały się coraz mniej „wypukłe”, tło okien dialogowych traciło swoją przesadną początkowo półprzezroczystość — ale macOS Big Sur przynosi drastyczne wręcz zmiany wyglądu w praktycznie wszystkich miejscach. Fundamentalne zasady działania systemu, sposoby jego obsługi pozostały jednak takie same: nadal na dole ekranu mamy Dock, a na górze mamy pasek menu, nadal w prawym górnym rogu ekranu widoczne są ikony dające szybki dostęp do różnych funkcji, nadal system obsługiwany jest przy użyciu wskaźnika poruszanego za pomocą myszy, nadal dokumenty otwierane są w oknach… Nie ma żadnej rewolucji, jeśli chodzi o sposób obsługi. Pod tym względem Big Sur jest wręcz konserwatywnie zachowawczy — jedynie wygląda całkiem inaczej.

Z wprowadzaniem zmian w interfejsie użytkownika istnieje pewien problem. Polega on na tym, że nie każda zmiana jest zmianą na lepsze, ponieważ niekiedy można coś nieświadomie popsuć. Doskonałym przykładem może być działanie funkcji Exposé, wprowadzonej w systemie Mac OS X 10.4 Tiger. Funkcja ta umożliwiała jednoczesne wyświetlanie pomniejszonych wersji wszystkich otwartych okien.

Działała ona świetnie do momentu, gdy podczas tworzenia systemu Mac OS X 10.6 Snow Leopard ktoś doszedł do wniosku, że te okna będą wyglądały „ładniej”, jeśli ich wielkość zostanie automatycznie wyrównana:

Ta, wydawałoby się, błaha zmiana, dotycząca — pozornie — wyłącznie wyglądu, sprawiła, że szybkie korzystanie z funkcji Exposé stało się prawie niemożliwe. Podkreślam: szybkie korzystanie, a nie korzystanie w ogóle. Człowiek odróżnia bowiem na pierwszy rzut oka kształty i wielkości. Załóżmy, że szukam jednego, małego, szerokiego okna — łatwo mogę odróżnić je wśród innych, większych okien. Jeśli jednak wszystkie okna przedstawione są w tej samej wielkości, nie widzę tego właściwego od razu. Muszę się chwilę przyjrzeć, aby je zlokalizować. W ten oto sposób niewielka zmiana czysto estetyczna miała daleko idące konsekwencje dla użytkowników.

Sytuacja z Exposé została szybko zauważona i rozwiązana w późniejszych wersjach systemu. Obecnie okna przedstawiane są znów w różnych wielkościach, podobnie jak chcieli twórcy oryginalnej funkcji Exposé z Tigera.

Innym interesującym przykładem może być pasek menu. Warto zastanowić się, dlaczego jest on umieszczony na górze ekranu, a nie — jak w tym gorszym systemie na tych innych komputerach — w oknie aplikacji? Czy kryje się za tym jakaś głębsza myśl? Owszem, kryje. Elementy znajdujące się na krawędziach ekranu, zwłaszcza na dole i na górze, są znacznie łatwiejsze w obsłudze. Dzieje się tak, ponieważ trafienie wskaźnikiem myszy lub gładzika w obiekt wymaga dwóch zasadniczych czynności: przesunięcia wskaźnika do obiektu, a następnie zatrzymania go, zanim minie ten obiekt. Wyjątek stanowi właśnie pasek menu na górze ekranu oraz Dock na dole: gdy chcemy przesunąć wskaźnik do któregoś z tych obiektów, odpada konieczność dokładnego zatrzymywania ręki. Nie trzeba „celować” tak dokładnie, bo ekran się kończy i wskaźnik nie może się dalej przesunąć. Podobną prawidłowość zauważył w latach 50. ubiegłego wieku Paul Fitts, wówczas jednak chodziło o zależność między wielkością przełącznika a jego położeniem na desce rozdzielczej w kokpicie samolotu, dziś natomiast ma ona zastosowanie głównie w przypadku interfejsu użytkownika na komputerach i innych urządzeniach.

Pasek menu nie zapewnia jedynie dostępu do poleceń aplikacji. Inną jego ważną funkcją jest informowanie o tym, która aplikacja jest w danej chwili aktywna — jej nazwa widoczna jest zawsze w lewym górnym rogu ekranu, zaraz na początku paska menu.

Gdy Jonathan Ive, projektant odpowiedzialny za wygląd komputerów i innych urządzeń firmy Apple, na skutek szeregu niefortunnych zdarzeń zabrał się również za projektowanie interfejsu użytkownika, w systemie macOS El Capitan pojawiła się opcja (na szczęście domyślnie wyłączona) ukrywania paska menu. Można było więc uzyskać piękny, minimalistyczny ekran z ukrytym Dockiem i ukrytym paskiem menu. Idealny do podziwiania. Irytujący do pracy.

Przykłady można wymieniać dalej, te dwa jednak wystarczą, aby pokazać, dlaczego pozornie niewinne zmiany w wyglądzie budzą mój niepokój. Mogą bowiem one w znacznym stopniu wpłynąć na działanie funkcji i wygodę ich używania, podczas gdy korporacyjna logika pozbawiona lejców, bicza i uważnego spojrzenia woźnicy potrafi radośnie galopować w całkowicie losowych kierunkach bez jakiegokolwiek sensu i celu, jedynie po to, aby z górnych trybun wydawało się, że coś się dzieje.

Zobaczmy więc, czy zmiany w systemie Big Sur spowodowały jakieś zniszczenia.

Nowy wygląd

Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy — gdy już odpoczną od ataku kolorów domyślnej tapety — jest Dock. Ma on teraz zaokrąglone krawędzie i wygląda tak samo, jak Dock na iPadzie czy na iPhonie, a widoczne na nim ikony są kwadratowe. Zapewnia to spójny wygląd, choć trochę utrudnia szybkie rozpoznawanie ikon po kształcie. Dodatkowo ikony „starych” aplikacji niesystemowych irytująco się teraz odróżniają od reszty.

Ikona funkcji Handoff, czyli ikona aplikacji uruchomionej na innym znajdującym się w pobliżu urządzeniu Apple, nie jest już „doklejana” po lewej stronie Docka, lecz wyświetlana po prawej, wśród ostatnio używanych aplikacji.

Jest to jednak nadal ten sam Dock, działający tak samo i oferujący te same funkcje. Cały czas działają znane i przydatne skróty, na przykład po kliknięciu w ikonę aplikacji z naciśniętym klawiszem Command otwiera się okno Findera z miejscem, w którym dana aplikacja się znajduje, a kliknięcie z naciśniętymi klawiszami Command-Option ukrywa wszystkie aplikacje poza tą klikniętą.

Podobnie jak Dock, okna również mają mocno zaokrąglone rogi. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że zniknął pasek tytułowy, jednak on nadal tam jest, lecz wtapia się w tło. Nadal możemy przeciągać okna, chwytając je za górną część, możemy także wyświetlać menu podręczne ze ścieżką dostępu, klikając prawym przyciskiem w nazwę folderu na górze okna Findera.

Mamy tu jednak do czynienia z pewnym niebezpiecznym trendem, popularnym w ciągu ostatnich lat. Aktywne elementy interfejsu użytkownika są na pierwszy rzut oka niewidoczne, trzeba dopiero rozpocząć z nimi interakcję, aby przekonać się, że są właśnie aktywnymi elementami. Spójrzmy na ewolucję przycisków, czyli elementów, w które użytkownik może kliknąć, aby wykonać jakąś czynność:

Przycisk w Safari w systemie z 2008 roku odróżniały się od reszty elementów, ich cieniowany wygląd sugerował, że są aktywne, da się w nie kliknąć. Opluwany w ostatnich latach skeumorfizm, czyli odwzorowywanie w elementach interfejsu użytkownika wyglądu ich pierwowzoru, pełni bardzo ważną funkcję, wykraczając poza kwestie czysto estetyczne — wygląd obiektu graficznego informuje w ten sposób, że pełni on takie same funkcje, co inny znany użytkownikowi obiekt, w tym przypadku fizyczny przycisk, który można naciskać.

W tym miejscu warto jednak zwrócić uwagę, że system macOS Big Sur zawiera specjalny font ze standardowymi ikonami, przeznaczonymi do stosowania w aplikacjach. Dzięki temu deweloperzy nie będą musieli starać się rysować własnych ikon wykonujących te same czynności, wystarczy, że zastosują jedną z ponad 2000 gotowych ikon. Przyciski mogą więc nie mieć wyglądu przycisków, ale użytkownik z czasem zauważy, że ikona utworzenia nowego dokumentu, dodania wydarzenia do kalendarza czy udostępnienia pliku jest zawsze taka sama, niezależnie od aplikacji.

Źle pojęty minimalizm powoduje jednak takie sytuacje:

Czy wiecie, że ikonę widoczną przed nazwą dokumentu w oknach różnych aplikacji (TextEdit, Pages, Numbers…) lub przed nazwą folderu w oknach Findera można przeciągać? Otóż można, od dawna, i jest to bardzo przydatna funkcja. Da się w ten sposób kopiować foldery, przenosić pliki i tworzyć skróty. Ja używam jej bardzo często podczas zachowywania plików w różnych aplikacjach, jeśli chcę zachować je w folderze, który mam otworzony w oknie Findera. Przeciągam wówczas tę ikonę do okna zachowywania pliku, wyświetlonego przez Pixelmatora, TextEdit czy Pages, a okno zachowywania pliku przełącza się na żądany folder.

Finder w systemie macOS Big Sur wstydliwie chowa tę ikonę przed użytkownikiem — pojawia się ona dopiero po umieszczeniu wskaźnika nad nazwą folderu. Zanim wskaźnik znajdzie się na tym miejscu, nie jest wiadomo, że istnieje tam jakiś element oferujący określoną funkcję. Nie widać tego na pierwszy rzut oka! Po umieszczeniu wskaźnika w odpowiednim miejscu trzeba jeszcze chwilę zaczekać, aż ikona się pojawi, podczas gdy do tej pory można było od razu zacząć ją przeciągać. Mała rzecz — a jednak irytuje.

Zmiana wyglądu menu była źródłem wielu moich obaw. Używam zarówno iMaca z ekranem Retina, jak i MacBooka Air ze zwykłym wyświetlaczem. Obawiałem się, że o ile wtapiające się w tło napisy na ekranie Retina będą raczej czytelne, to na zwykłym ekranie o niskim DPI będę musiał domyślać się, co tam jest napisane, albo używać specjalnie zmodyfikowanych tapet lub funkcji zmniejszającej przezroczystość. Na szczęście moje obawy okazały się bezpodstawne. Nazwy menu zachowują czytelność niezależnie od wybranego tła. Są trochę zamazane, jak to na „nieretinowym” ekranie, ale nie ma tragedii:

W przypadku problemów z czytelnością można nawet powiększyć trochę litery w menu — stosowną opcję znajdziemy w Preferencjach systemowych (Dostępność > Ekran).

Po prawej stronie paska menu czekają na nas nieco większe zmiany. System macOS zawiera teraz centrum sterowania, znane z iPhone’ów i iPadów. Jest to panel umożliwiający zmienianie różnych ustawień, od jasności ekranu i podświetlenia klawiatury, przez głośność, do włączania i wyłączania Wi-Fi czy trybu Nie przeszkadzać. Panel ten możemy konfigurować w Preferencjach systemowych, dodając do niego lub usuwając różne pola. Z ulgą zauważyłem, że mimo tych zmian nie tracimy cennych funkcji z wcześniejszych systemów: nadal można kliknąć w ikonę Wi-Fi z klawiszem Option, aby zobaczyć szczegółowe informacje i statystyki, a kolejność ikon na pasku menu wciąż można zmieniać, przeciągając je z naciśniętym klawiszem Command.

Niestety, nie działa regulowanie suwaków jasności i głośności przy użyciu pokrętła myszy. Co ciekawe, gdy umieścimy wskaźnik nad suwakiem, możemy zmieniać jasność lub głośność, przesuwając dwoma palcami po gładziku (zarówno w osi pionowej, jak i poziomej), natomiast nie można używać w tej samej sytuacji kółka przewijania w myszy — w każdym razie nie w przypadku myszy Logitech MX Vertical.

Kliknięcie w datę i godzinę w menu wyświetla natomiast widżety. Nie są one teraz wyświetlane na pasku, lecz jakby „wiszą” na Biurku, bardzo podobnie jak gadżety w systemie Windows Vista.

Nowy wygląd systemu uzupełniają nowe tapety, zwłaszcza cztery dynamiczne grafiki zmieniające powoli kolory w ciągu dnia. Bardzo podobają mi się ich kolory!

Nowe bezpieczeństwo

W poprzednim systemie, czyli macOS 10.15 Catalina, instalator ukradkiem dokonywał podziału dysku na dwa woluminy APFS — jeden przeznaczony na dane użytkownika, a drugi przeznaczony na system, dostępny tylko do odczytu. Woluminy te były sprytnie przedstawiane użytkownikom przez Findera jako jeden, dzięki czemu zauważenie zmiany wymagało otworzenia Narzędzia dyskowego. Big Sur idzie o krok dalej: generuje skrót kryptograficzny z danych przechowywanych na woluminie systemowym, a następnie porównuje go z zapamiętaną wartością, aby sprawdzić czy dane te uległy zmianie. Dzięki temu nawet jeśli jakiś podstępny program uzyska możliwość zapisu na woluminie systemowym, nie będzie mógł w niezauważony sposób dokonać zmian w systemie.

Nowe aplikacje

Nie, w systemie macOS Big Sur nie ma żadnych aplikacji, których nie byłoby w Catalinie. Jednak niektóre istniejące aplikacje przeszły metamorfozę wykraczającą poza zmiany związane jedynie z samym wyglądem. Najważniejszą różnicę widać w aplikacji Wiadomości, która — nareszcie! — oferuje te same funkcje, co jej iOS-owa odpowiedniczka.

W nowym systemie możemy wysyłać i odbierać wiadomości z efektami pełnoekranowymi, na przykład takimi jak „niewidzialny tusz” czy rozmaite animacje. Do tej pory większość efektów tego typu była wyświetlana na Macu, jeśli wysłane zostały z iPhone’a lub iPada, natomiast wysyłanie ich z Maca nie było możliwe. Dodatkowym, miłym dla oka urozmaiceniem jest dynamiczne rozciąganie się dymków wiadomości podczas przewijania — znów, dokładnie tak samo, jak w systemach mobilnych. Można także przypinać rozmowy na górze okna.

Dzieje się tak, ponieważ aplikacja Wiadomości to kolejna aplikacja na Maca, która korzysta z technologii Catalyst, będąc tak naprawdę aplikacją na systemy iOS i iPadOS, ale skompilowaną dla systemu macOS. W tym miejscu warto odróżnić tę sytuację od możliwości uruchamiania aplikacji z systemów iOS i iPadOS na nadchodzących Macach z procesorem Apple M1. Catalyst umożliwia deweloperom aplikacji łatwiejsze tworzenie wersji dla Maca z istniejących wersji dla iPhone’a lub iPada. Tak przygotowane wersje (czyli na przykład Wiadomości i Mapy w systemie Big Sur, albo Giełda, Dom i wiele innych już w Catalinie) działają w systemie macOS na dowolnych Macach — niezależnie od procesora. Natomiast Maki z procesorem Apple M1 (i tylko one) obsługiwać będą dodatkowo możliwość bezpośredniego uruchamiania dowolnych aplikacji z systemów iOS i iPadOS. Deweloper aplikacji nie musi wówczas tworzyć osobnej wersji dla systemu macOS. Wystarczy jedynie, że nie zablokuje użytkownikom tej funkcji.

Dostęp do pęku kluczy, czyli aplikacja przechowująca wszystkie nasze certyfikaty i hasła do witryn i aplikacji, przeszła lekki lifting zapewniający łatwiejsze przeglądanie jej zawartości. Teraz na pasku bocznym wybieramy źródło, czyli np. lokalny pęk kluczy „logowanie” lub pęk kluczy iCloud, a u góry okna widoczne są przyciski do filtrowania zawartości. Dla mnie jest to rozwiązanie bardziej przejrzyste, niż wybieranie źródła u góry paska bocznego, a filtrów na dole tego samego paska.

Pamiętacie Narzędzie sieciowe? Była to aplikacja systemowa, umożliwiająca wyklikiwanie sobie w oknie standardowych narzędzi wiersza poleceń, służących do diagnostyki sieci, takich jak ping, traceroute czy netstat. Była, bo w macOS Big Sur już jej w zasadzie nie ma, a przy próbie jej otworzenie pojawia się okno z informacją, że teraz do korzystania z tych funkcji należy używać Terminala. Wydaje mi się, że większość użytkowników mających rzeczywiście potrzebę używania tych narzędzi i tak korzystało z nich przy użyciu wiersza poleceń.

Safari oferuje wszystkie funkcje znane już z ostatniej wersji tej przeglądarki dla wcześniejszych systemów, czyli przede wszystkim funkcje ochrony prywatności, powodujące żałosne, desperackie popiskiwania wśród firm podstępnie gromadzących dane o aktywności użytkowników w sieci. Safari blokuje możliwość profilowania użytkownika przez tzw. trackery, czyli elementy śledzące ukrywane w rozmaitych witrynach internetowych, które mają za zadanie raportować swoim twórcom, takim jak Facebook czy Google, które strony dany użytkownik przegląda. Oprócz blokowania tych szkodliwych elementów Safari oferuje „raport ochrony prywatności”, przedstawiający listę wykrytych i zablokowanych trackerów. Raport ten pozwala sprawdzić, ile takich szpiegujących obiektów znajduje się w regularnie odwiedzanych przez nas witrynach. A wnioski każdy może sobie wyciągnąć sam.

Aplikacja Zdjęcia na pierwszy rzut oka niczym się nie różni od wcześniejszej wersji, jest to jednak wrażenie złudne, ponieważ w systemie macOS Big Sur oferuje ona dodatkowo możliwość edycji filmów. Podobnie jak do tej pory w przypadku zdjęć, możemy teraz nakładać filtry, używać korekt oraz kadrować obraz w nagraniach wideo. Da się również je przycinać.

Aż dziwne, że do tej pory funkcji tej brakowało…!

Nowy słownik

Pamiętacie zapewne PYM Dictionary, aplikację powstałą w 2005 roku, umożliwiającą w nieco partyzancki sposób używanie na Macu angielsko-polskiego oraz polsko-angielskiego słownika PWN-Oxford. Przestała już być potrzebna — od teraz słownik PWN-Oxford jest dołączony do systemu! Aby go użyć, wystarczy otworzyć aplikację Słownik. Różne dostępne słowniki można sobie włączyć lub wyłączyć w preferencjach, zgodnie z upodobaniami.

Słownik ten jest zintegrowany z systemem, można więc także sprawdzać definicje interesujących nas wyrazów w innych aplikacjach, chociażby w Safari (klikamy w dany wyraz prawym przyciskiem i wybieramy Definicja, jeśli natomiast mamy MacBooka lub zewnętrzny gładzik Magic Trackpad, wystarczy kliknąć mocno w dany wyraz).

Stara sprawa polska

Skoro już wspominałem dodany w końcu słownik polsko-angielski, to żeby nie było zbyt miło, szybki rzut oka na długą, smutną listę funkcji spod znaku „Polaków nie obsługujemy”:

  • Siri nadal nie zna języka polskiego.
  • Nie działa wyszukiwanie przy użyciu języka naturalnego (czyli wpisywanie w Spotlight zapytań typu „all my pictures from last summer” itp.)
  • Spotlight nadal uważa, że w Polsce posługujemy się euro, a nie złotówkami (wpisanie np. „20 usd” wyświetla przeliczenie dolarów na euro, choć dane pochodzą z Yahoo! Finance, który to serwis oczywiście oferuje możliwość przeliczania na złotówki, z nieznanych przyczyn zablokowaną przez Apple).
  • Spotlight nie wyświetla wyników z sieci, np. repertuarów kin czy informacji z Wikipedii.
  • Mapy nie zawierają map wnętrz polskich galerii handlowych ani lotnisk [edit: jest jeden wyjątek, wrocławskie centrum handlowe Wroclavia].
  • Mapy nie zawierają przewodników dotyczących jakichkolwiek miejsc w Polsce.
  • Mapy nie wyświetlają w Polsce tras przejazdu rowerem.
  • Mapy nie wyświetlają w Polsce tras przejazdu transportem zbiorowym.
  • Mapy nie wyświetlają w Polsce widoku 3D (jeśli chcemy zobaczyć widok 3D, należy użyć map Google).
  • Mapy nie wyświetlają w Polsce widoku ulicy (jeśli chcemy zobaczyć widok ulicy, należy użyć map Google i funkcji Street View).
  • Tłumaczenie stron w Safari nie obsługuje języka polskiego.
  • Kalendarz świąt w aplikacji Kalendarz nie zawiera polskich świąt. W tym przypadku istnieje jednak rozwiązanie — należy otworzyć Kalendarz, wybrać polecenie menu Plik > Nowa subskrypcja kalendarza, a następnie wkleić adres webcal://files.apple.com/calendars/Poland32Holidays.ics i zasubskrybować ten kalendarz. Dlaczego nie działa proste zaznaczenie pola wyboru „Pokazuj kalendarz świąt”? Cóż, sam chciałbym wiedzieć. Obawiam się także, że nie należy się za bardzo do tego kalendarza przyzwyczajać, bo świąt na rok 2021 już w nim nie ma.
  • Wiadomości nie obsługują funkcji przeglądania i dodawania popularnych GIF‑ów, czyli #images.
  • Aplikacja News nie jest dostępna w Polsce (ciekawscy mogą ją sobie uruchomić, wpisując w Terminalu open /System/Applications/News.app, nie ma w niej jednak żadnych polskich źródeł).
  • Aplikacja Giełda nie zawiera notowań z polskiej giełdy (można natomiast używać jej do śledzenia kursów walut, wpisując np. kod EURPLN=X lub USDPLN=X, działa także śledzenie kursu bitcoina przy użyciu kodu BTC-USD, brak jest natomiast innych kryptowalut) [edit: są też inne kryptowaluty, m.in. Ethereum, BNB i XRP]
Zgodność aplikacji

Największej „czystki” wśród aplikacji dokonała przed rokiem Catalina, eliminując wszystkie programy 32‑bitowe. W systemie Big Sur nie zauważyłem jakiś drastycznych problemów z kompatybilnością aplikacji. PYM Player ogólnie działa, choć podczas odtwarzania wideo na górze ekranu stale widoczna jest irytująca belka okna MPlayera. [edit: już jest PYM Player 7.1, działa z Big Sur oraz ma nawet dostosowaną wyglądem ikonę].

Stale uaktualnianą listę działających i niedziałających aplikacji można znaleźć na forum MacRumors.

No więc…

Podsumowując — nowy system bardzo przypadł mi do gustu pod względem wyglądu. Wprowadzone zmiany go odświeżyły, nie niszcząc przy tym wypracowanej przez lata wygody i łatwości w użyciu, pomijając niewielkie niedociągnięcia, np. brak możliwości regulacji głośności pokrętłem myszy, które być może zostaną rozwiązane w kolejnych uaktualnieniach.

W sumie czuję się trochę tak, jakbym kupił nowego Maca. Nie pod względem wydajności — tu nie zauważyłem żadnej zmiany, w każdym razie po początkowym spowolnieniu pracy związanym z indeksowaniem danych, analizą zdjęć oraz innymi czynnościami, wykonywanymi przez system w tle od razu po zainstalowaniu — ale pod względem samego wyglądu. Poprzednia stylistyka już mi się po prostu opatrzyła, więc z przyjemnością witam tę nową, zaokrągloną, lżejszą i minimalistyczną.

Zwłaszcza, że moje najgorsze obawy jednak się nie potwierdziły: nowy wygląd nie pogorszył znacząco łatwości obsługi systemu. A to już dużo :)

Posted in Mac OS X.